sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt!

Czas pędzi nieubłaganie... Pamiętam, jak kiedyś dni do Wigilii dłużyły się niemiłosiernie; czekałyśmy z Młodą na kolacje u Babć, zabawy z Kuzynką, najlepsze pierogi na świecie i, oczywiście, prezenty. Dzisiaj mam wrażenie, że dwudziesty czwarty grudnia pojawia się jakby znienacka; zdecydowanie zbyt szybko. Uwielbiam bowiem czas oczekiwania, te wszystkie mozolne przygotowania, pieczenie pierniczków, pakowanie prezentów, ubieranie choinki... I kiedy wiem, że to już, czuję w sercu lekkie ukłucie żalu - znów będzie trzeba czekać cały rok, żeby utrzeć w moździerzu przyprawę do piernika, wybrać nowe, idealne drzewko i porozstawiać po domu świąteczne dekoracje...
Cóż, chyba się starzeję!


Jako, że to już najwyższy czas, chciałabym Wam życzyć cudownych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Żeby wszystkie codzienne niesnaski poszły w zapomnienie, żebyście cieszyli się tymi chwilami spędzonymi z najbliższymi (o które w zabieganej codzienności tak przecież trudno). O śniegu nie ma nawet co marzyć, tym łatwiej pędzie więc rozpalić ogień uczuć w sercach. 

Wesołych Świąt!

Życzymy Wam razem z Ptysią w choinkowym wydaniu.


Jednocześnie bardzo Wam dziękuję za wszystkie piękne życzenia, które od Was dostałam. Zapewniliście mi chwile prawdziwego wzruszenia!

czwartek, 22 grudnia 2016

Świąteczne ciasteczka dla alergików (bez glutenu i bez jajek)

We wtorek kupiliśmy ostatnie prezenty; teraz leżą w pokoju gościnnym na kanapie, krzesłach i podłodze, i czekają, aż wreszcie będę miała czas zapakować te, których w sklepie zapakować mi nie chciano. Kupiłam nawet papier, wstążki i bileciki do kompletu, żeby wszystko pięknie się pod choinką prezentowało.
Na deser zostawiłam sobie niespodziankę dla C. Nie myślcie sobie jednak, że traktuję go po macoszemu! Już ponad tydzień temu zrobiłam rozpoznanie, i pan o miłym głosie poinformował mnie przez telefon bardzo skrupulatnie, że tego, co chcę zakupić, akurat na stanie nie mają, ale pojawi się w środę. I to w takiej ilości, że nie mam się co martwić, że akurat dla mnie zabraknie. Wczoraj więc, zaraz po pracy, pojechałam do sklepu (uprzednio sprytnie wypłacając gotówkę z bankomatu, żeby nie zostawić żadnych śladów dla wytrawnego tropiciela świątecznych niespodzianek), gdzie z niezadowoloną miną pryszczaty młodzian oświadczył, że nie ma, bo wykupili, i przed Świętami już nie będzie. Mina, muszę przyznać, mocno mi zrzedła. Gdyby nie automatyczne drzwi, ostentacyjnie trzasnęłabym na odchodnym. Obiecałam sobie solennie, że moja noga w tym sklepie więcej nie postanie. Wróciłam do domu, zamówiłam mroczny przedmiot pożądania przez internet i teraz modlę się, żeby doszedł na czas. Ale w przedświątecznej gorączce ciężko mi w takie cuda uwierzyć...
Cóż, w tym roku znów wydrukuję obrazek, włożę go w kopertę i wyręczę C. po wigilijnej kolacji. Z pewnością się ucieszy, tak i jak i w poprzednim...

Czasu nie mam zupełnie na nic, pracy i przygotowaniom do Wigilii poświęcam całą moją uwagę. W międzyczasie, mimochodem jakby, przygotowałam korzenne ciasteczka, które znalazłam na blogu Kulinarne pomyłki. Spodobał mi się ich kształt i rozmiar, tak bardzo podobny do duńskich pieprznych orzeszków. Marcepanowe niespodzianki w środku każdej kuleczki przekonały mnie ostatecznie, że te maleństwa zachwycą każdego Duńczyka. Na specjalną prośbę C. przygotowałam je w wersji bezglutenowej, żeby mógł je zabrać do pracy (jedna z jego koleżanek ma alergię; zawsze mi przykro, gdy zabiera ze sobą ciasta z glutenem, a ona musi obejść się smakiem). Oczywiście, mieszankę mąk można zastąpić pszenną, będzie jej trzeba jednak dodać nieco więcej. 
Ciasteczka, wbrew pozorom, wcale nie są zbyt słodkie. Pięknie pachną korzennymi przyprawami, a ich pierniczkowy smak doskonale komponuje się z marcepanem. Są kruche i po prostu rozsypują się w buzi.
A ich przygotowanie wcale nie zabiera dużo czasu.

Spróbujcie koniecznie!

Korzenne ciasteczka nadziewane marcepanem


Składniki:
(na około 100 sztuk)
  • 120 g miękkiego masła
  • 140 g cukru
  • 50 g mąki gryczanej
  • 150 g mąki ryżowej
  • 90 g mąki kukurydzianej pełnoziarnistej
  • 1 łyżka przyprawy do piernika
  • 110 g creme fraiche (18%)

dodatkowo:
  • 200 g marcepanu

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać śmietanę, połączyć.
Mąki przesiać, wymieszać z przyprawą do piernika. Dodać do masy maślanej, zagnieść. Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 2 godziny (można przez noc).

Od schłodzonego ciasta odrywać niewielkie kawałki, wielkości mniej więcej orzecha laskowego. Z każdego kawałeczka formować kulkę, spłaszczać, na środku układać kawałeczki marcepanu. Zawijać ciasto wokół marcepanu, formować kulki.
Ciasteczka układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 15-17 minut.
Ostudzić.

Smacznego!

Trzy dni przed Świętami ciśnienie mi tak podskoczyło, że odechciało mi się nawet dekorowania ostatnich pierniczków. Na szczęście już wszystko wraca do normy, i znów cieszy mnie nadchodząca Wigilia.
A jak u Was? Trzymacie nerwy na wodzy, czy też dajecie się im momentami ponieść...?

wtorek, 20 grudnia 2016

Najaromatyczniejsze. Pierniczki

Sezon na świąteczne jarmarki zakończyliśmy wizytą w okolicach Billund (tak, tak, tam właśnie jest Legoland), gdzie, muszę przyznać, oczy mi się zaświeciły i myślałam, że nigdy spomiędzy tych wszystkich krasnali nie wyjdę.
Miejsce to zaskoczyło mnie o tyle, że cała atrakcja znajduje się w... Stodole. Starsze małżeństwo zamieniło budynek gospodarczy w przedświąteczny raj. Półki i stoły zapełnione są najróżniejszymi dekoracjami: od zupełnie maleńkich krasnali i domków, idealnych do stworzenia mikroskopijnej, mikołajkowej wioski, przez coraz większe porcelanowe i materiałowe figurki, aż do dekoracji choinkowych i świeczek. Muszę przyznać, że te ostatnie zaparły mi dech. Ręcznie malowane, po prostu dzieła sztuki. Na wieść, że pochodzą z Polski, poczułam niejaką dumę z rodaków. Zachwyceni, kupiliśmy dwie, które ozdobią nasz wigilijny stół. O ile C. przemoże się i pozwoli mi je zapalić...

Razem ze świeczkami do domu wróciły z nami dwa bałwanki, trochę bombek i urocza miseczka, która natychmiast została wypełniona pierniczkami. Szczerze mówiąc, trochę żałuję, że kupiłam tylko jedną...

A teraz już, niestety, pozostaje tylko czekać na kolejne jarmarki w przyszłym roku... 

W grudniu nie mogło się obyć bez wspólnego pieczenia świątecznych ciasteczek. Razem z Emilią, Mopsikiem, Mirabelką i Zuzią zabrałyśmy się więc ochoczo do pracy.
Ja znalazłam przepis w magazynie Mad og venner, nr 134/2015. Najpierw zachwyciło mnie zdjęcie trochę nieporadnych łosi, a gdy przeczytałam aromatyczną listę składników, po prostu nie mogłam się oprzeć. Gotowe pierniczki wręcz odurzają zapachem! Korzenne przyprawy mieszają się z cytrusami, tworząc wyjątkowo świąteczną i nastrojową fuzję. A ten smak... Cóż, to chyba najsmaczniejsze pierniczki, jakie udało mi się upiec! Są miękkie, odpowiednio słodkie, lekko karmelowe za sprawą melasy i... Po prostu idealne. 
Musicie je mieć!

Miodowo-cytrusowe łosie


Składniki:
(na około 60 ciastek)
  • 800 g mąki pszennej
  • 1 łyżka mielonego imbiru
  • 1/2 łyżeczki mielonych goździków
  • 2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 250 g miękkiego masła
  • 150 g ciemnego cukru muscovado
  • 135 g miodu
  • 200 g melasy
  • 2 jajka
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • skórka otarta z 1 cytryny
Mąkę przesiać z proszkiem, dodać imbir, goździki i cynamon, wymieszać.
Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać miód i melasę, zmiksować. Po jednym wbić jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Następnie dodać skórki z cytrusów, połączyć.
Na końcu partiami dodawać mąkę z przyprawami, miksując na najniższych obrotach miksera.

Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę (można przez całą noc).

Schłodzone ciasto wałkować na grubość 6 mm, wycinać foremkami łosie (lub inne dowolne kształty). Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując niewielkie odstępy.

Piec w 180 st. C. przez 8-10 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Oczywiście, kształty można wykrawać dowolne. U mnie, poza reniferami, zagościły też inne zwierzątka: wiewiórki, jeże, lisy... Jeśli jednak użyjecie tylko dużych form, ciastek wyjdzie nieco mniej (około czterdziestu). 

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Pierniczki mojej Babci

Miniony weekend dał mi się we znaki. Dwa tygodnie dobrego, i człowiek łatwo odzwyczaja się od wstawania krótko po północy. Mimo zmęczenia, wieczorami nie mogłam zasnąć, co sprawiało, że budziłam się cała dzika. Dni zaczynające się w ten sposób z góry skazane są na klęskę. A przynajmniej nie zapowiadają niczego dobrego.
Gdy więc wczoraj po południu wybraliśmy się do brata C. z kartonem po brzegi wypchanym pierniczkami, woreczkami pełnymi kolorowego lukru i wszystkimi cukrowymi posypkami, które udało mi się wygrzebać z czeluści kuchennych szuflad, nie miałam zupełnie nastroju na zabawę. Snułam się po domu niczym cień, podjadając mandarynki i wlewając w siebie zastraszające ilości kawy z mlekiem, żeby gdzieś po prostu nie paść. Na szczęście reszta rodziny, zupełnie niezrażona moim malkontenctwem, bawiła się wyśmienicie, lukrując pierniczki i ich okolice. Cóż, moje nadal czekają na natchnienie... I chwilę czasu, którego brakuje mi permanentnie. A Wigilia przecież tuż, tuż!

Od jakiegoś czasu męczyłam Tatę, żeby wyciągnął od Babci przepis na pierniczki. W końcu dopięłam swego, i dostałam skany rodzinnych receptur. Zachwycona, zabrałam się do pracy. Jakież było moje rozczarowanie, gdy pierniczki wyszły nie do końca takie, jak je zapamiętałam! Znów więc zaczęłam wiercić Tacie dziurę w brzuchu, i w końcu okazało się, że w przepisie Babcia zapomniała wspomnieć o cukrze...
Na tę wieść C. popatrzył na mnie znacząco i przypomniał obrazek, który widzieliśmy w internecie. Była na nim uśmiechnięta starsza pani z tacą ciasteczek, a pod nią napis: Moja babcia, rozdając przepisy, zawsze pomija jeden składnik. Twierdzi, że dzięki temu u niej zawsze smakuje najlepiej...

Oczywiście, oburzona, wyrzuciłam C., że moja Babcia nigdy by tak nie zrobiła! A tu proszę... 

Po konsultacjach przystąpiłam do pieczenia po raz drugi. I tym razem wszystko poszło jak należy. Pierniczki wyszły dokładnie takie, jak pamiętam: twarde jak kamienie. Dopiero po leżakowaniu nabierają wilgoci i miękną, żeby rozpływać się w ustach.

Proszę, oto smak mojego dzieciństwa. 
Bez pułapek.

Pierniczki z bakaliami Babci Leny


Składniki:
(na 40-45 sztuk)
  • 340 g mąki pszennej
  • 165 g cukru
  • 1 jajko
  • 70 g miękkiego masła
  • 150 g miodu
  • 1 łyżka przyprawy do piernika
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej

dodatkowo:
  • 1 jajko
  • 1 łyżka mleka
  • rodzynki
  • orzechy laskowe
  • słupki migdałowe

Mąkę przesiać z sodą, po środku zrobić dołek. Wlać gorący miód, dodać masło, przyprawę do piernika, cukier i jajko. Zagnieść gładkie ciasto.
Ciasto wałkować, podsypując mąką, na grubość 6 mm. Wykrawać foremkami dowolne kształty, układać pierniczki na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.

Jajko roztrzepać z mlekiem, posmarować nim pierniczki. Udekorować je rodzynkami i orzechami, wciskając je dość mocno w ciasto.

Piec w 180 st. C. przez 10-15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!


Ja tymczasem rozważam powrót do łóżka. Popołudniowa drzemka wydaje się być zdecydowanie zbyt krótka...

sobota, 17 grudnia 2016

Kawa i kasztany... Dlaczego by nie...?

Uff... Nie mam na nic już dzisiaj siły. Takie dni jak dziś, gdy w pracy wrze przez bite jedenaście godzin, i tylko świąteczne melodie w tle powstrzymują mnie przed wykrzyczeniem kolejnemu interesantowi prosto w twarz, żeby mi wszyscy w końcu dali święty spokój, wprowadzają mnie w stan lekkiej nerwicy. Z drugiej strony wysysają ze mnie wszystkie siły życiowe, co sprawia, że po powrocie do domu siadam na kanapie i tempo patrzę w ścianę, nawet jej nie widząc. Marzę tylko o wyciągnięciu się w łóżku i spaniu, spaniu, spaniu...
I właśnie to ostatnie mam zamiar wprowadzić w życie już za momencik.

Dziś więc krótko i na temat.
W taki właśnie dzień warto poprawić sobie humor czymś dobrym. Problem w tym, że gdy człowiek pół godziny zbiera się w sobie, żeby wrzucić łyżeczkę do zlewu, jakiekolwiek kuchenne manewry z góry skazane są na niepowodzenie. W takiej sytuacji z pomocą przychodzi kawa z prostym, acz zmieniającym wszystko dodatkiem.
Do zbożowej, klasycznej Inki dodałam odrobinę domowego kasztanowego puree. I wiecie co? Powstało coś tak pysznego, że znalazłam w sobie dość siły, aby przygotować drugą porcję!
Uwielbiam ten słodkawy, charakterystczny, kasztanowy smak. Z kawą komponuje się znakomicie. Do tego odrobina wanilii, puszyste, spienione mleko, i można oddać się totalnemu nicnierobieniu. Ach...

Inka kasztanowa


Składniki:
(na 1 porcję)
Kawę, zalać wrzątkiem, wymieszać. Dodać puree z kasztanów, połączyć.
Mleko lekko podgrzać, spienić. Wyłożyć na kawę. Na wierzch zetrzeć odrobinę wanilii.

Smacznego!


Przepis bierze udział w konkursie Inki:

czwartek, 15 grudnia 2016

Tysiąc i jeden. I skandynawsko-kawowa fuzja

Jak ten czas leci... I nie mam tu na myśli (zupełnie wyjątkowo!) zbliżających się wielkimi krokami Świąt Bożego Narodzenia. Moim oczom, zupełnie niespodziewanie, w statystykach bloga ukazała się liczba tysiąc. A po chwili tysiąc i jeden. Z wrażenia aż na moment zapomniałam, jak się na klawiaturze pisze. W pierwszej chwili chciałam liczyć na palcach, czy aby na pewno się zgadza, ale szybko się zorientowałam, że palców zabraknie mi na długo przed tym, zanim się tego tysiąca doliczę. Zdecydowałam się więc zaufać mądrzejszym ode mnie i wierzę, że na moim blogu naprawdę pojawiło się już tysiąc jeden postów (a za chwilkę, gdy będziecie to czytać, całe tysiąc dwa). 

Jestem zachwycona to liczbą. Sami musicie przyznać: wygląda to naprawdę imponująco. Z drugiej strony, nieco mnie to zbiło z tropu; bo czy aby na pewno dobrze zużywam mój wolny czas, na którego nadmiar nie mogę narzekać...? Najpierw w samochodzie i pod prysznicem obmyślam przepisy i układam kolejne zdania kolejnych wpisów, później pichcę jak nawiedzona, żeby na koniec godzinami stukać w klawiaturę. I co ja z tego właściwie mam...?

Ano, tysiąc postów (i jeden). I to już wystarczająca nagroda, bo mówi mi, jak potrafię być wytrwała. I mam Was, moich Czytelników. Jesteście niezastąpieni. 
Więc dalej będę piec, by później o tym dla Was pisać (bo tak naprawdę już dość dawno temu przestałam pisać tylko dla siebie). I będę się cieszyć każdym kolejnym postem; być może za kilka lat będziemy świętować tysiące dwa...?

Z tej niezwykle radosnej okazji mam dla Was bajecznie pyszne pierniczki. Są tak wyraziste w smaku i pachną tak obłędnie, że będziecie je musieli schować bardzo, bardzo głęboko, żeby dotrwały Świąt.

Przepis znalazłam już w zeszłym roku na blogu Cake Caprice, ale jak to bywa tuż przed Świętami, nie dałam  rady go wtedy wypróbować. Ciągle jednak chodził mi po głowie, bo połączenie kruchutkich, lekko pikantnych pepparkakor z kawą, której smak i zapach w wypiekach wprost ubóstwiam, nie mogło się nie udać.
Już gdy zagniotłam ciasto, jego aromat niemal zawrócił mi w głowie. Ten wydobywający się z piekarnika przyprawił mnie o szybsze bicie serca, a C. przyciągnął do kuchni. Usiedliśmy przy stole, i wgapieni w szybkę, czekaliśmy niecierpliwie. Pierwsze sztuki poparzyły nam palce i języki, ale było warto. Jakie one są dobre! Intensywne, kruchutkie, no po prostu idealne! 
Musicie je upiec. 
No naprawdę musicie!

Kawowe pepperkakor


Składniki:
(na około 110 sztuk)
  • 150 g melasy
  • 115 g masła
  • 100 g cukru
  • 350 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1 jajko
  • 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
  • 1 łyżeczka kawy mielonej
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru
  • 1/4 łyżeczki mielonych goździków
  • 2 łyżeczki przyprawy do piernika
  • 2 łyżki ciemnego rumu

Melasę, masło, cukier i kawę rozpuszczalną rozpuścić, przestudzić.
Mąkę przesiać z sodą, wymieszać z kawą mieloną, cynamonem, imbirem, goździkami i przyprawą do piernika. Po środku zrobić wgłębienie, wlać melasę, ekstrakt i rum, wbić jajko. Ciasto dokładnie wymieszać na gładką, lepką masę. Miskę przykryć folią spożywczą i schłodzić w lodówce 2-3 godziny.

Po tym czasie ciasto wałkować na grubość 2-3 mm, podsypując mąką. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując niewielkie odstępy.

Piec w 180 st. C. przez 8-10 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!


Oczywiście, można je udekorować lukrem. Właściwie świetnie się do tego nadają, bo trzymają kształt podczas pieczenia. Ja moje przygotowałam na rodzinne lukrowanie, które odbędzie się w niedzielę. Już się nie mogę doczekać, żeby zobaczyć, jakie to cuda wyjdą spod naszych rąk...

wtorek, 13 grudnia 2016

Jak kupowaliśmy choinkę. I szafranowe drożdżowe supełki

Do Wigilii zostało raptem jedenaście dni. Ciężko w to uwierzyć, gdy patrzy się na listopadowy krajobraz za oknem i słucha bębnienia deszczu o dach. Zdegustowana pogodą, postanowiłam czym prędzej wprowadzić świąteczną atmosferę w domu. Wybraliśmy się więc z C. na poszukiwania choinki. Oczywiście, w tym roku musiała być zupełnie wyjątkowa. Przecież to nasze pierwsze Święta w nowym domu! I skoro w końcu mamy miejsce, postanowiliśmy wykorzystać ten fakt do maksimum.

Gdy wspomnieliśmy o naszym planie siostrze C., od razu wykazała zrozumienie i odpowiedni zapał. Poleciła nam znane sobie miejsce, gdzie podobno na przystankach między choinkami serwują grzańca i pierniczki. Już sobie wyobraziłam te połacie pełne drzewek czekających na swój nowy dom... Nie mogliśmy odpuścić, i czym prędzej wybraliśmy się pod wskazany adres. A tam, ku mojemu niemałemu zaskoczeniu, prawdziwy las! Choinki wszelkiej maści i wielkości, a na samym środku urokliwa chatka, gdzie można poczęstować się specjałami przygotowanymi specjalnie dla gości. Wieczorny mrok rozpraszają porozstawiane wszędzie latarnie, spod krzaczków wychylają się krasnale i drewniane rzeźby zwierząt, a wszystko jest tak pełne uroku, że nie ma się ochoty tego miejsca opuszczać. Byłam szczerze zachwycona!
Popijając grzane wino i wyjadając z niego mocno już podchmielone rodzynki, krytycznym okiem lustrowałam kolejne drzewka, które prostu ustawiał przede mną C. W końcu wybraliśmy ideał, który został zapakowany w siatkę, i ruszyliśmy z nim do domu. Na miejscu, jak co roku zresztą, okazało się, że na wolnym powietrzu drzewko wydaje się zdecydowanie mniejsze, niż kiedy ustawi się je pod dachem. Tym razem jednak udało się je postawić bez wiercenia dziury w suficie, i nawet na gwiazdę miejsce zostało. 
Uradowani jak małe dzieci, zabraliśmy się do ubierania choinki. Zajęło nam to kilka cudownych godzin, których efekt podziwiam teraz z zachwytem za każdym razem, gdy zerkam w stronę naszego drzewka. Jest piękne! A kiedy ułoży się pod nim stos prezentów, nikt mu się nie oprze...

W dniu dzisiejszym, czyli trzynastego grudnia, skandynawska tradycja nakazuje przygotowanie szafranowych bułeczek na cześć świętej Łucji. Zazwyczaj zawija się je na kształt litery S, na jej końcach wciskając rodzynki. Ja tymczasem w magazynie Hjemmets bedste mad, nr 12/2016, znalazłam ich nieco inną wersję. Zwinięte w zgrabne supełki, prezentują się jeszcze bardziej uroczo. Wszystkie składniki akurat miałam w domu, wszystko poszło więc bardzo sprawnie. Opis wiązania supełków może wydawać się nieco skomplikowany, ale liczę w tej materii na Waszą kulinarną wyobraźnię.
Bułeczki wychodzą cudownie mięciutkie i delikatne, a cukier na wierzchu delikatnie chrupie między zębami. Jeszcze ciepłe zjadłam trzy (na swoje usprawiedliwienie powiem, że wychodzą naprawdę nieduże), a C... Cóż, nie będę nawet pisać. 
Są pyszne!

Supełki św. Łucji


Składniki:
(na 24 niewielkie bułeczki)

ciasto:
  • 1 g nitek szafranu
  • 250 ml wody
  • 75 g masła
  • 25 g świeżych drożdży
  • 1 jajko
  • 50 g cukru
  • 1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 550 g mąki pszennej

nadzienie:
  • 100 g surowego marcepanu
  • 75 g miękkiego masła
  • 50 g cukru
  • skórka otarta z 1 pomarańczy

dodatkowo:
  • 25 g rodzynek
  • 50 g suszonych wiśni
  • 1 jajko
  • 1 łyżka mleka
  • 2 łyżki cukru perłowego

Szafran zalać wodą, odstawić na 5 minut.
Masło rozpuścić, wymieszać z szafranem. Ewentualnie lekko podgrzać (płyn nie powinien mieć więcej niż 37 st. C.).
Do dużej miski wkruszyć drożdże, wlać kilka łyżek płynu, rozetrzeć. Dolać pozostały płyn, połączyć. Dodać jajko, cukier, kardamon i sól. Zmiksować. Na końcu partiami dodawać mąkę. Wyrobić gładkie, lekko lepkie ciasto.
Miskę przykryć ściereczką, odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na 45-60 minut.

W tym czasie przygotować nadzienie:
Marcepan zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Dodać masło, cukier i skórkę z pomarańczy. Zmiksować na gładką masę, odstawić.

Wyrośnięte ciasto podzielić na 2 równe części. Jedną odłożyć, drugą rozwałkować na prostokąt o wymiarach 30x40 cm. Posmarować połową kremu, zwinąć w ciasny rulon wzdłuż dłuższego boku. Pokroić ostrym nożem na 12 części. Każdy plasterek rozciągnąć, a następnie przeciąć wzdłuż, nie rozcinając do końca. Zapleść oba końce, następnie zlepić je ze sobą, formując supeł.
Bułeczki układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując spore odstępy.

Tak samo postąpić z drugim kawałkiem ciasta.

Odstawić do napuszenia na 20-25 minut.

Bułeczki posmarować jajkiem roztrzepanym z mlekiem, posypać cukrem perłowym. Powciskać w nie rodzynki i wiśnie.

Piec w 215 st. C. przez 12-14 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!


Oczywiście, można je uformować tradycyjnie, pomijając wtedy marcepanowo-pomarańczowe nadzienie. Tylko po co, skoro jest tak pyszne...?

sobota, 10 grudnia 2016

Cynamonowa granola z jarzębiną

Oduczyłam się spać do południa. Kiedyś potrafiłam, i to bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Dziś budzę się najpóźniej o ósmej rześka i wypoczęta, z ochotą witając kolejny dzień. Taki luksus nie spotyka mnie bowiem codziennie. Miło, tak dla odmiany, wstać, gdy słońce już rozświetliło mroki nocy.

Opatulona szlafrokiem (wiecie, że to to samo co porannik?), w puchatych skarpetkach z reniferami, idę do kuchni i przez wielkie okna obserwuję skrzący się w promieniach porannego słońca świat. Warstwa szronu otuliła nagie gałęzie, dachy, chodniki i trawniki sprawiając, że wszystko wygląda jak wyciągnięte z baśni o Królowej Śniegu. Wszechobecną, spokojną ciszę przerywa tylko miarowe tykanie zegara.
Parzę więc herbatę i siadam przy stole, przy rozłożonych na nim gazetach i kartkach z przepisami. Wigilia już za dwa tygodnie! Trzeba więc wybrać ostatnie przepisy, upiec ostatnie pierniczki, ukręcić całe góry kolorowego lukru. Jestem podekscytowana jak małe dziecko, choć ta ekscytacja tyczy się już czegoś zupełnie innego niż za dawnych czasów. Nadal z radością czekam na moment rozdania prezentów, ale bardziej interesują mnie reakcje moich bliskich na to, co im sprawiłam, niż to, co sama dostanę. Nie mogę doczekać się kolacji, ale to dlatego, że w tym roku to my ją przygotowujemy i trochę się boję, że nie dorównamy niedoścignionym oryginałom. Chcę tańczyć wokół choinki, którą z C. pieczołowicie już niedługo przystroimy. Chcę siedzieć na kanapie, pić gløgg i cieszyć się świąteczną atmosferą. 
Jak ja kocham Boże Narodzenie!

Tymczasem jednak mam dla Was przepis na typowo jesienną granolę, który zapodział mi się między tymi wszystkimi pierniczkami i ciasteczkami. Zrobiłam ją już jakiś czas temu, i muszę przyznać, że zrobiła na mnie wrażenie swoim oryginalnym smakiem. Choć na wstępie pragnę Was ostrzec - to granola dla koneserów. Nie każdemu przypadnie do gustu.
Jarzębinę po raz pierwszy ususzyłam w zeszłym roku, i długo się zastanawiałam, co z nią zrobić. Jej lekko gorzkawy smak zniechęca bowiem do jedzenia jej solo. Świetnie jednak komponuje się z cynamonem, który nieco łagodzi jej krnąbrny charakterek. Do tego słodkie rodzynki, chrupiące orzechy, i kwintesencja jesiennej granoli gotowa. Mi smakuje bardzo, C. kręci na nią nosem.
A Wy...? Lubicie takie połączenia...?

Cynamonowa granola z jarzębiną


Składniki:
(na słój  pojemności 1 l)
  • 125 g płatków sojowych
  • 65 g płatków ryżowych
  • 175 g drobnych płatków owsianych
  • 50 g grubych płatków owsianych
  • 1,5 łyżeczki cynamonu
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 100 g orzechów laskowych
  • 30 g ziaren słonecznika
  • 20 g nasion chia
  • 30 g złotego siemienia lnianego
  • 150 ml soku jabłkowego
  • 85 ml syropu z agawy
  • 50 ml oleju
  • 60 g suszonej jarzębiny
  • 60 g rodzynek
Wszystkie rodzaje płatków,cynamon, sól, orzechy, słonecznik, chia i siemię lniane wymieszać.
W drugiej misce połączyć sok jabłkowy, syrop z agawy oraz olej. Wlać płynne składniki do suchych, dobrze wymieszać.
Płatki równomiernie rozłożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 170 st. C. przez 30-35 minut, 2-3 razy mieszając w trakcie pieczenia.

Dodać jarzębinę i rodzynki, zostawić do ostudzenia. 
Przechowywać w szczelnie zamkniętym pojemniku.

Smacznego!

Jeśli jarzębiny nie lubicie albo nie macie, zastąpcie ją żurawiną. Jest na tyle wyrazista w smaku, że świetnie się tutaj sprawdzi.
Mieszanka płatków jest zupełnie przypadkowa - wyłuskałam z kuchennych szafek wszystkie resztki, które kryły się po kątach. Równie dobrze możecie użyć tylko owsianych, lub po prostu Waszych ulubionych.

czwartek, 8 grudnia 2016

ŻurawInka

Codziennie z zapałem otwieramy kolejne okienka adwentowych kalendarzy. Czujemy się jak małe dzieci, czekające na niespodziankę. Niewiarygodne, jak takie drobnostki mogą cieszyć i sprawiać, że zwykły dzień nagle stanie się lepszy, a o uśmiech będzie dużo łatwiej.

Kolejną drobną radością, której nie potrafię sobie odmówić, jest wieczorna filiżanka kawy. Zbożowej, bo po zwykłej spać nie mogę (a kto mnie zna, ten wie, że snu potrzeba mi bardzo przy tym dziwnym trybie pracy, który sobie wybrałam). Sięgam więc po starą, dobrą Inkę, którą znają chyba wszyscy.

Z racji, że lubię w życiu nowości i urozmaicenia, szukam ciągle nowych sposobów na podanie kawy. Tym razem sięgnęłam po syrop żurawinowy, który nie tylko jest pyszny, ale i zdrowy. Razem z Inką stworzył pyszny, kwaskowy duet. Do tego puszysta piana z mleka, której nie potrafię się oprzeć, i kwadrans pod kocem okazuje się być najprzyjemniejszą chwilą zabieganego dnia.

Inka z syropem żurawinowym


Składniki:
(na 1 porcję)
Kawę zalać wrzątkiem, wymieszać. Po ściance szklanki wlać sok.
Mleko podgrzać do temperatury 65 st. C., spienić. Wyłożyć na kawę.
Wierzch udekorować liofilizowanymi żurawinami.

Smacznego!

Przepis dodaję do konkursu organizowanego przez Inkę:

wtorek, 6 grudnia 2016

Tort dla Królowej Śniegu (albo Mikołaja)

Choć w Danii Mikołajek się nie obchodzi (tu dzieci dostają prezenty w każdą niedzielę adwentową), to nas dzisiaj jeden odwiedził. Przyniósł kwiatki i sok jabłkowy z mieszanką aromatycznych przypraw, czekający tylko na podgrzanie. Gorący, pachnący, rozgrzeje nas w któryś z chłodnych, grudniowych wieczór. 
Dziękuję!

Alfred, bo o nim mowa, to nasz agent nieruchomości (agent - jak to ekscytująco brzmi!). Słowo to zresztą do Alfreda pasuje wręcz wyśmienicie - zawsze w garniturze, wysoki, wyprostowany, z szerokim uśmiechem skrywającym to i owo...
Wizyta, choć krótka (wiadomo, w grudniu nikt nie ma zbyt dużo czasu), była przemiła. Żeby się do niej odpowiednio przygotować, postanowiłam upiec ciasto. W pewnym momencie szczerze żałowałam, że nie zdecydowałam się na jakąś korzenną babkę, ale w efekcie końcowym byłam z siebie naprawdę zadowolona. Ciasto bowiem wyszło jak marzenie!

Zdjęcie tak udekorowanego tortu zobaczyłam w Mad!, nr 10/2015 i od razu wiedziałam, że w końcu pojawi się i na moim stole. Cóż, minął rok, zanim zabrałam się do rzeczy.
Idea spodów została, jednak proporcje mocno zmieniłam - dzięki temu ciasto nie jest aż tak słodkie. Krem maślany zupełnie mi tu nie pasował (całość wyszłaby moim zdaniem zbyt ciężka), zamieniłam go więc na musy czekoladowe w środku, a boki i wierzch otuliłam klasyczną bitą śmietaną. Do tego czekoladowe choinki, które wprost skradły moje serce. Całość prezentuje się niebanalnie i naprawdę elegancko, taki tort będzie świetną ozdobą stołu na Święta i zimowe przyjęcia. W smaku jest delikatny i leciutki, choć spody same w sobie są dość ciężkie. 
Ogólnie rzecz biorąc, jestem zadowolona. A Alfred był pod wrażeniem, więc Mikołajki uważam za niezwykle udane.

Zupełnie przypadkiem tort wyszedł bezglutenowy, będzie więc jak znalazł dla alergików.

Tort orzechowo-marcepanowy z musem czekoladowym


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

ciasto orzechowo-marcepanowe:
  • 150 g miękkiego masła
  • 100 g cukru
  • 50 g surowego marcepanu
  • 3 jajka
  • 75 g zmielonych orzechów laskowych
  • 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka cynamonu

mus z białej czekolady:
  • 80 g białej czekolady
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 listek żelatyny

mus z ciemnej czekolady:
  • 80 g ciemnej czekolady (58%)
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 listek żelatyny

dodatkowo:
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 60 g serka mascarpone
  • srebrny pyłek
  • srebrne i białe perełki cukrowe
  • cukrowe śnieżynki
  • 200 g białej czekolady

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać cynamon i starty na tarce o dużych oczkach marcepan, połączyć. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu.
Orzechy wymieszać z proszkiem, partiami dodawać do masy maślanej.

Papierem do pieczenia wyłożyć spody 3 form o średnicy 18 cm.
Równomiernie rozłożyć w nich ciasto.

Piec w 175 st. c. przez 25-30 minut.
Ostudzić.

Mus z białej czekolady:
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
50 ml kremówki zagotować, dodać odciśniętą żelatynę, połączyć. Zalać kremówką posiekaną czekoladę, wymieszać aż do jej rozpuszczenia.
Pozostała kremówkę ubić na pół sztywno, dodać do niej letnią czekoladę, delikatnie wymieszać.

W formie ułożyć 1 blat ciasta, wylać na niego mus. Wstawić do zamrażarki na 15 minut.

W tym czasie przygotować mus z ciemnej czekolady:
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
50 ml kremówki zagotować, dodać odciśniętą żelatynę, połączyć. Zalać kremówką posiekaną czekoladę, wymieszać aż do jej rozpuszczenia.
Pozostała kremówkę ubić na pół sztywno, dodać do niej letnią czekoladę, delikatnie wymieszać.


Na białym musie ułożyć 2 blat ciasta, wylać ciemny mus. Na wierzchu ułożyć ostatni spód, wstawić do zamrażarki na 30 minut lub do lodówki na minimum 3 godziny.

W tym czasie przygotować choinki:
Białą czekoladę zatemperować, przełożyć do rożka z papieru do pieczenia. Na papier do pieczenia wyciskać czekoladę w formie choinek. Pozostawić do całkowitego zastygnięcia, oprószyć srebrnym pyłkiem.

Kremówkę ubić z mascarpone na sztywny krem. 
Zdjąć z ciasta obręcz tortownicy, przełożyć je na paterę. Posmarować wierzch i boki ubitą śmietaną. Wierzch oprószyć pyłkiem, udekorować cukrowymi perełkami i śnieżkami. Boki udekorować choinkami z czekolady.

Smacznego!


Przepis bierze udział w konkursie u Sylwii:


poniedziałek, 5 grudnia 2016

Syrop żurawinowy z wanilią

Grudzień, choć piękny, ciepły i słoneczny, grudnia w zasadzie wcale nie przypominający, światło dawkuje nam bardzo skąpo. Cały dzień spędziłam na wyczekiwaniu odpowiedniego momentu na zdjęcia: żeby ostre światło schowało się już za framugami, dając tylko rozproszone promienie. Mimo wszystko kolory na zdjęciu są dziwne; wręcz niepokojące. Nie potrafię nad nimi zapanować. Cóż, nawet już nie próbuję; taki już urok grudnia...

Pisałam Wam już wcześniej, że zaopatrzyłam się w słuszne ilości świeżej żurawiny. Jest to jeden z moich ulubionych owoców: kwaśny, cierpkawy, nie do pomylenia z niczym innym. W dodatku intensywna czerwień tych niepozornych kuleczek nieodmiennie mnie zachwyca. Po obłędnym brownie, które podbiło serca współpracowników C. na tyle, że prośby o przepis posypały się jak z rękawa, przygotowałam syrop. Rzecz prosta i szybka, a sprawia, że zwykła herbata stanie się niesamowitym doznaniem. Kwaskowaty, intensywny, niezbyt słodki, po prostu idealny.

C., który herbatę pija zdecydowanie rzadziej niż ja, nawet teraz, w grudniu, syrop pije po prostu z wodą z lodem. Mówi, że tak smakuje najlepiej.

Syrop żurawinowy z wanilią


Składniki:
(na około 1 l syropu)
  • 500 g żurawiny
  • 1 l wody
  • 250 g cukru trzcinowego
  • 1 laska wanilii
Żurawinę przełożyć do garnka, zalać wodą. Gotować przez 15-20 minut, aż owoce popękają. Przetrzeć przez sitko.
Płyn przelać do garnka, dodać cukier, ziarnka wyskrobane z wanilii i strąk. Gotować na średniej mocy palnika przez 30 minut, aż syrop odpowiednio zgęstnieje. 
Wyjąć laskę wanilii.
Gorący syrop przelać do butelek, mocno zamknąć. Ewentualnie zapasteryzować.

Smacznego!

Do mojego syropu dodałam wanilii, żeby jego smak nieco wzbogacić, ale nie zdominować. Zamiast można dodać laskę cynamonu albo kilka kapsułek kardamonu. Ale w ogóle przygotować jego korzenną wersję.
Wybór pozostawiam Wam.

Ach! Zupełnie bym zapomniała!
Nie wyrzucajcie resztek żurawiny. Już niebawem pokażę Wam, jak przeistoczyć je w coś naprawdę pysznego...

piątek, 2 grudnia 2016

Powiew luksusu, czyli krem kasztanowy z truflami

Ostatnio, wracając z pracy, podziwiałam z niekłamanym zachwytem koloryt wieczornego nieba. Zazwyczaj są to róże i czerwienie; od delikatnych, pastelowych, aż do głębokich i ognistych. Tym razem jednak idealnie żółte słońce świeciło mi prosto w oczy, utrudniając skupienie się na drodze. Gdy już niemal byłam w domu, ognista kula już utonęła za horyzontem, podświetlając jednak na złoto-bursztynowy kolor chmury, od których nie mogłam oderwać oczu. W duecie z niebem o barwie najczystszego błękitu, stanowiły widok zapierający dech w piersiach.
Cuda są na wyciągnięcie ręki; wystarczy się odrobinę rozejrzeć...

I tak oto, niemal niezauważenie, wsunął się nam do życia grudzień. Patrząc tylko na niebo, można by odnieść mylne wrażenie, że to już lato. Spoglądając na nagie drzewa i termometr wskazujący raptem kilka kresek powyżej zera, na myśl przychodzi późna jesień. Ale przecież jeszcze nie grudzień! 
I choć pod nosem już od paru tygodni nucę świąteczne melodie, krasnale porozstawiałam już po całym domu i powoli zaczynam się zastanawiać, jak dużą choinkę uda nam się wnieść do salonu (uwielbiam to słowo; sprawia, że czuję się taka dystyngowana i szykowna!), to ciągle mam problem z zaakceptowaniem daty w kalendarzu. Przecież jeszcze tyle jest do zrobienia! Już teraz czuję się jak Biały Królik z Alicji w Krainie Czarów: Muszę biec, jestem spóźniony!

Czasem jednak warto się w tym przedświątecznym zamęcie na chwilę zatrzymać, usiąść przy stole (koniecznie z kimś bliskim!) i zjeść wspólnie trochę zupy. Gorącej, kremowej, luksusowej. Bo dlaczego by nie...?

Kasztany z C. uwielbiamy, nie było więc wątpliwości, że na obiad któregoś dnia zjemy kasztanowy krem. Z pewnym poświęceniem C. wydobył swoją ostatnią truflę, i dodał ją do zupy, uszlachetniając jej smak. Choć to zaledwie jedna malutka trufla, niesamowicie wpływa nie tylko na smak, ale i samopoczucie konsumentów. Człowiek od razu się prostuje, nie trzyma łokci na stole i (broń Boże!) nie siorbie. Bo to taka elegancka zupa przecież. 

Choć i bez trufli będzie pyszna, bo kasztany same w sobie smakują nieziemsko.

Krem z kasztanów z truflami


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 400 g pieczonych kasztanów (waga po obraniu)
  • 1 l bulionu
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 trufla
  • sól 
  • pieprz

dodatkowo:

Kasztany zalać bulionem, gotować 30-40 minut, aż zupełnie zmiękną. Zmiksować blenderem na gładki krem. Dodać kremówkę i stratą na tarce o małych oczkach truflę, dodać soli i pieprzu do smaku.
Podawać gorącą z kawałkami kasztanów.

Smacznego!

Tymczasem przed mną, po naprawdę pracowitych (a momentami wręcz wycieńczających) trzech tygodniach, luksusowy wręcz grudzień i dwa wolne weekendy pod rząd. Planów mam tyle, że coś mi się wydaje, że będę bardziej zmęczona niż teraz... 
Ale grudzień mamy przecież tylko raz w roku, nieprawdaż...?