czwartek, 20 października 2016

Pieczone kasztany. Tak po prostu

Postanowiłam kupić sobie nową czapkę.
Nie zrozumcie mnie źle - uwielbiam tę starą, fioletową; cudownie niepasującą do zimowego, czerwonego płaszcza. Problem jest taki, że właśnie z tej starości już się lekko wytarła, odrobinę zmechaciła i nie grzeje już tak, jak kiedyś. A ja jestem wielkim zmarzluchem - teraz już co wieczór opatulam się w swetry i koce, zaparzam przynajmniej dwa dzbanki gorącej herbaty, nie ruszam się z domu bez puchatych skarpetek i... No właśnie - czapki. Ale uszy nadal mi marzną.
Pojechaliśmy więc z C. do sklepu, pełni zapału i nadziei. (No dobrze, z tym zapałem to głównie ja; C. pozostała już tylko nadzieja...) 

Nie wiem, czy to teraz taka nowa moda (bardziej bowiem interesuje mnie ta w kwestii sezonowych wypieków niż ubrań), żeby nosić czapki a'la czepek pływacki? Większość bowiem ściskała mi głowę tak, że miałam wrażenie, że za chwilę wypłynie mi mózg. Przez nos. Bardzo nieapetyczna wizja; ściągałam więc z głowy kolejne modele szybciej, niż je zakładałam. Jedna, która była nieco luźniejsza, w odpowiednich kolorach i z niegryzącego materiału, miała na czubku niedorzecznie wielki pompon, który majtając się z jednego boku na drugi, ciągnął za sobą całą moją biedną głowę. Zbyt przerażona opcją codziennych bolesnych migren, tudzież złamania karku, odłożyłam czapkę na półkę i wyszłam ze sklepu jak niepyszna. Co robić...? Sama nie wiem...
Jeśli ktoś z Was widział gdzieś sensowne czapki (albo choćby jedną), proszę - podzielcie się tą niezwykle pożądaną przeze mnie informacją.

Taras za domem pokryty jest grubą warstwą żółto-czerwonych liści. C. zrezygnował z ich zamiatania; mówi, że poczeka, aż drzewa wokół pozbędą się już wszystkich. Wtedy on zamiecie raz, a dobrze. Bez bólu głowy, że jeszcze zanim skończy, mógłby zaczynać od nowa.

I tak jak dynia to moja działka w jesiennej kuchni, tak na punkcie kasztanów mamy lekkiego bzika oboje. Nie potrafimy przejść obojętnie obok stoisk z tymi błyszczącymi, brązowymi kulkami. Cena za każdym razem przyprawia nas o lekkie zmieszanie, ale mimo wszystko kupujemy woreczek pełen tych dobroci.
Jestem za młoda, żeby pamiętać kasztany sprzedawane na polskich ulicach, a za stara, żeby znać tylko świat, w którym jest wszystko. Pierwszy raz posmakowałam więc kasztanów dopiero w moim dorosłym życiu, po wyjeździe za granicę. I od razu się w nich zakochałam! Ten lekko orzechowy, słodkawy smak jest zupełnie wyjątkowy; nie do zastąpienia. Czekam więc na kasztany niecierpliwie, a gdy już pojawią się na straganach, kupuję je zapamiętale. Piekę (bo takie według mnie smakują najlepiej), a potem przerabiam na najróżniejsze smakołyki. Najpierw jednak trzeba je obrać...

Moje pierwsze, samodzielnie podpieczone w domu kasztany, doprowadziły mnie do łez. Za nic nie chciały się obrać; mimo poparzonych palców nie miałam ani jednego w całości. Co zrobiłam nie tak...? Piekłam je za krótko! Na wielu stronach w internecie widnieje czas pieczenia około 15 minut. Po tym czasie kasztany nadal są twarde, a skórka od nich ładnie nie odchodzi. Ale wystarczy obniżyć temperaturę pieczenia i potrzymać je w piekarniku nieco dłużej - nie zrobi się mus, nie obawiajcie się. Kasztany nadal będą trzymały fason, i niemal same wyskoczą ze skorupek! Choć nadal trzeba się liczyć z możliwością poparzenia palców... Całą operację należy bowiem wykonać na gorąco; jeśli kasztanów nie zjadacie od razu, polecam wyjmować je z piekarnika partiami, natychmiast obierać i zostawić do ostudzenia. Potem będzie je można zużyć w całości, przerobić na puree, sernik, czy zupę...

Pieczone kasztany


Składniki:
  • dowolna ilość jadalnych kasztanów

Kasztany umyć, osuszyć. Naciąć dość głęboko na krzyż od wypukłej strony. Ułożyć na blasze.

Piec w 180 st. C. 35-40 minut.
Podawać i obierać gorące.

Smacznego!

Ja tymczasem wzniosłam się na zawrotne szczyty dyplomacji, i przekonałam C., żebyśmy pojechali do sklepu raz jeszcze. Mam nadzieję, że uda się w końcu znaleźć czapkę!
A jak nie, to kupię sobie na pociechę kasztanów...

11 komentarzy:

  1. Pyszne. Ale mam teraz ochotę na takie jedzonko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdobycie wygodnej, ładnej czapki jest nielada wyczynem!Ja korzystam z szali i kominów, bo ciężko mi znaleźć twarzową czapeczkę. A kasztany najlepsze są z blachy starego kaflowego pieca.

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam pieczone kasztany :) i czapki,nigdy dość:)

    OdpowiedzUsuń
  4. nigdy nie jadłam,nawet nie umiem wyobrazić sobie jak smkują

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też mam bzika! :D Już nie mogę się doczekać, kiedy znowu pojawią się w sklepach. Spróbowałam rok temu pieczonych i zakochałam się w tym smaku :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam kasztany nawet z mikrofali.ps. kiedyś nimi gardziłam, teraz nie mogę przejść obok nich obojętnie.😃

    OdpowiedzUsuń
  7. Ps. Świeże kasztany trudno się obierają, najlepiej żeby sobie jeszcze trochę poleżakowały w domu, znim będziemy je piec. 2-3 dni wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pysznie to wygląda :-)
    Zapraszam do mnie! :-)
    http://www.mecooks.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Masz kominek ,namawiam do upieczenia kasztanow w kominku :)

    OdpowiedzUsuń
  10. W tym roku jeszcze nie piekłam kasztanów, a smakują faktycznie świetnie:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dawno nie jadłam kasztanów. Kiedyś można było takie kupić przed jedną z warszawskich galerii handlowych - szkoda, że już ich nie sprzedają. Cóż, trzeba w końcu zrobić samej;)

    OdpowiedzUsuń