sobota, 30 sierpnia 2014

Chałka z mlekiem w proszku

Ostatnio najlepiej piecze mi się drożdżowe. Choć przy ciepłej, słonecznej pogodzie wyrastają najlepiej, to teraz wspaniale poprawiają humor. Bo czyż można być nieszczęśliwym, gdy z piekarnika wydobywa się niebiański zapach...? Kusi i wodzi za nosy, nie pozwalając się skupić na niczym innym. Chodzę wtedy wokół piekarnika, zaglądam przez szybkę uważając, żeby nie zakłócić przytulnego, cieplutkiego miejsca. Ciasto odwdzięcza się podwojeniem swojej objętości; rośnie delikatne i puszyste. I już tylko minuty dzielą mnie od wyjęcia go z piekarnika i ukrojenia pierwszego, jeszcze ciepłego kawałka. Do tego szklanka mleka, a najlepiej kakao, i już nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. No, może kogoś, kto będzie dzielił ze mną tę przyjemność.

Wiedziona nieodpartą ochotą na ponowne przeżycie tych wspaniałych chwil, postanowiłam upiec chałkę. Cudownie puchatą i mięciutką, koniecznie z kruszonką. Wyjęłam drożdże z lodówki i czekając, aż ogrzeją się do temperatury pokojowej, zastanawiałam się, jakby tą chałkę urozmaicić. Hmm... Może by tak mlekiem w proszku? Smakowałaby wtedy z pewnością zupełnie wyjątkowo! A do tego chrupiąca, intensywnie pachnąca orzechami kruszonka. O tak, to nie może się nie udać! 
Jednak zanim drożdże nadawały się do użycia, zmieniłam koncepcję. Chciałam mleczny smak chałki uwydatnić, nie stłumić orzechami. Przypomniałam sobie o mlecznej kruszonce, którą widziałam kiedyś na blogu Cukrowej Wróżki. Ona użyła jej do sernika, według mnie idealnie nadawała się do mojej chałki. Oj, nie pomyliłam się. Kruszonka sama w sobie smakuje wyśmienicie - słodko-mleczna, inaczej nie da się jej opisać. Jeśli lubicie smak mleka w proszku, zakochacie się w niej. Idealnie skomponowała się z ciastem drożdżowym
Mówię Wam, niebo w buzi!

Mleczna chałka z mleczną kruszonką

Składniki:
(na 1 chałkę)
  • 500 g mąki pszennej
  • 15 g świeżych drożdży
  • 325 ml letniego mleka
  • 40 g cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 50 g masła
  • 3 łyżki mleka w proszku

kruszonka:
  • 20 g mąki pszennej
  • 20 g mleka w proszku
  • 15 g cukru
  • 30 g zimnego masła

dodatkowo:
  • 2 łyżki mleka

Mąkę przesiać do dużej miski, wymieszać z solą i mlekiem w proszku. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć do niego drożdże. Wsypać 1 łyżeczkę cukru, wlać 100 ml mleka i odstawić na 15 minut.
Po tym czasie do zaczynu dodać resztę cukru i mleka, zagnieść.
Masło rozpuścić i przestudzić, dodać do ciasta. Wyrobić, aż ciasto będzie gładkie i będzie odchodziło od miski (może się lekko kleić).
Odstawić do wyrośnięcia na 1 godzinę.

Po tym czasie podzielić ciasto na 3 równe części. Z każdej uformować wałek, zapleść je w warkocz, końce podwijając pod spód.
Ułożyć chałkę na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Odstawić na 30 minut do wyrośnięcia.

W tym czasie przygotować kruszonkę - wymieszać mąkę, mleko i cukier, dodać masło, posiekać, a następnie zagnieść.

Wyrośniętą chałkę posmarować mlekiem, posypać kruszonką.

Piec w 180 st. C. przez 30 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Dzisiaj drugi, a jednocześnie ostatni dzień mojego ulubionego, średniowiecznego festiwalu. Pełna wrażeń po dniu wczorajszym, nie mogę doczekać się kolejnych. 
Więcej opowiem Wam w przyszłym tygodniu, jak już nieco ochłonę i będę to wszystko potrafiła ubrać w słowa.

piątek, 29 sierpnia 2014

Cobbler - co to takiego?

Ja tutaj ciągle na jesień narzekam, a tak naprawdę kilka ostatnich dni zaskoczyło nas śliczną pogodą. Na porannym spacerze z Ptysią musiałam zdjąć bluzę, tak było ciepło. Wczoraj C. ubrał znów krótkie spodnie, i podobno wcale nie zmarzł. W sumie to mu wierzę - sama chodziłam w koszulce z krótkim rękawem i grzałam się w promieniach południowego słonka. Ach, żeby tak mogło to potrwać trochę dłużej...
Zachęceni nieoczekiwanymi temperaturami, wybraliśmy się na dłuższy spacer. Wybór kierunku powierzyliśmy Ptysi, sami rozkoszowaliśmy się otaczającą nas zielenią. Psa zdecydowała, że idziemy nad jezioro - siedzieliśmy więc sobie na ławeczce tuż nad wodą, podczas gdy Ptysia dokazywała rozochocona naokoło. Mówię Wam, nie chciało się wracać do domu!

W końcu jednak trzeba było; po drodze znaleźliśmy prawdziwe skarby - dwa nowe jeżynowe miejsca (przydadzą się, bo w naszym stałym robi się pustawo), śliwę (kusi mnie ogromnie, choć jeszcze nie wymyśliłam, jak dostać się do rosnących na niej owoców), kilka jabłoni i gruszę uginającą się od owoców. To właśnie to ostatnie drzewo planuję niedługo napaść, mam bowiem kilka ciekawych przepisów z gruszkami w roli głównej, i chciałabym wypróbować je w tym sezonie.

Dzisiaj jednak będzie jeszcze jeżynowo. I trochę jabłkowo.
Kiedy przeczytałam o propozycji na wspólne przygotowanie cobblera, od razu się zainteresowałam. Nazwa gdzieś mi się kiedyś o uszy obiła, ale nie byłam pewna, co to dokładnie jest. Po wnikliwych poszukiwaniach okazało się, że to niesamowicie prosty deser, pełen owoców przykrytych kruchym lub półkruchym ciastem. Często robię owoce zapiekane pod kruszonką - prosto, szybko, a smakuje obłędnie. Pomyślałam sobie, że cobbler to taka troszkę inna wersja jednego z naszych ulubionych deserów. I miałam rację. Przygotowanie zajmuje nieco więcej czasu, bo po zagnieceniu ciasta trzeba je jeszcze rozwałkować i powykrawać kółka (lub dowolne inne kształty). Efekt jednak jest warty każdej poświęconej minuty (których nie ma znowu aż tak dużo) - cudownie soczyste, lekko kwaskowate owoce, a na wierzchu chrupkie krążki pachnącego ciasta. Do tego gałka lodów waniliowych lub jeżynowego sorbetu, i można odpłynąć z rozkoszy...

Przepis znalazłam w Den store dessert og bagebog, którą bardzo lubię za proste, ale ciekawe receptury i apetyczne zdjęcia. Wersja jeżynowo-jabłkowa bardzo przypadła mi do gustu. Do ciasta dodaje się przyprawę do piernika, deser więc pachnie już trochę jesiennie i wspaniale rozgrzewa. Idealny comfort food

Razem ze mną cobbler przygotowały Lejdi i Mirabelka.

Cobbler jeżynowo-jabłkowy

Składniki:
(na formę 20x25 cm)

ciasto:
  • 250 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka przyprawy do piernika
  • 125 g zimnego masła
  • 60 g cukru trzcinowego
  • 50 ml mleka

wypełnienie:
  • 2 jabłka
  • 400 g jeżyn
  • sok z 1/2 cytryny
  • 60 g cukru

dodatkowo:
  • 25 g masła
  • 2 łyżki cukru trzcinowego

Mąkę przesiać do miski, wymieszać z proszkiem, cukrem i przyprawą do piernika. Dodać masło, posiekać, a następnie szybko zagnieść. Dolać mleko, zagnieść gładkie ciasto. Uformować z niego kulę, owinąć folią spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Jabłka obrać, usunąć gniazda nasienne, pokroić w kostkę. Wymieszać z sokiem z cytryny. Dodać jeżyny i cukier, delikatnie wymieszać.
Przełożyć owoce do formy, przykryć folią aluminiową.

Piec w 180 st. C. przez 15 minut.

Masło rozpuścić i przestudzić.
W tym czasie rozwałkować ciasto na grubość 5-8 mm, wykrawać szklanką koła.

Wyjąć formę z piekarnika, ułożyć ciasto na owocach. Posmarować masłem, posypać cukrem.

Piec w 180 st. C. przez 25-30 minut, aż ciasto się zrumieni.
Wyjąć z piekarnika, przestudzić 10 minut.
Podawać ciepłe.

Smacznego!

Ja chyba trochę za cienko rozwałkowałam ciasto, bo wyszło mi za dużo krążków w stosunku do owoców. Można więc zwiększyć ilość jeżyn i jabłek, rozwałkować ciasto grubiej, lub, tak jak ja, upiec pozostałe ciasteczka na blasze. Znikają równie szybko, co cobbler.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Muffiny z mąką z ciecierzycy

Jakoś mi w tym tygodniu brakuje weny. To chyba wina zbliżającej się jesieni - wieczorami muszę się opatulać szalem, gdy wychodzimy na spacer z psą. Codziennie wypijam kilka kubków gorącej herbaty, a przechodząc obok lodziarni nawet nie zerkam w jej stronę. Wszędzie widać oznaki kończącego się lata - coraz mniej kwiatów, za to więcej kałuż, przez które nawet nie da się przeskoczyć. 

I powoli znów przychodzi ten melancholijno-sentymentalny nastrój, który trochę lubię, a trochę nie. 
Lubię, bo to czas na wspominki, te miłe i te smutne, ale w jakiś sposób znaczące. Bo uśmiecham się do siebie na widok wirującego na wietrze liścia, powoli spadającego na ziemię. Bo wszystko jest powleczone delikatną mgiełką, która sprawia, że potrafię się zdystansować.
Nie lubię, bo czasami jest mi smutno, sama nie wiem czemu. Bo ciągle mi zimno, a lodowatych dłoni nie daje się ogrzać. Bo tak szybko robi się ciemno, ja robię się senna, a jeszcze tyle rzeczy chciałabym zrobić. A mi się nie chce. Dopada mnie totalne rozleniwienie; takie, którego nijak nie daje się zwalczyć. I wiem, że te wahania nastrojów potrwają, aż spadnie pierwszy śnieg. A wtedy w głowie już tylko Święta, a w domu zapach cynamonu...

Dzisiaj mam dla Was muffiny, które były totalnym eksperymentem. Wypatrzyłam je na blogu Sweet days, gdy szukałam przepisu na bezglutenowe słodkości dla siostry C. Mąka z ciecierzycy intrygowała mnie już od jakiegoś czasu, zdecydowałam więc, że to dobry moment na jej przetestowanie.
Można ją oczywiście po prostu kupić w sklepie. Ja jednak nigdzie nie mogłam znaleźć, więc kupiłam ciecierzycę, taką suchą, nie w puszce. Zmieliłam ją w młynku do kawy, po czym przesiałam, żeby pozbyć się większych kawałeczków. Nie wiem, jaka jest różnica między tą, którą sobie przygotowałam, a taką gotową ze sklepu. Wiem za to, że moja spisała się doskonale. Muffiny wyszły miękkie i dość puszyste, a jednocześnie zwarte i bardzo sycące. Słodkie w ten charakterystyczny, bananowy sposób, przyjemnie kakaowe, z lekkim posmakiem ciecierzycy. Jeśli jej nie lubicie, mogą nie przypaść Wam do gustu. Jeśli macie stosunek neutralny lub ją lubicie, myślę, że takie muffinki Wam zasmakują. Bez mleka, bez glutenu - idealne dla alergików. Choć i wszystko jedzący zjadali je z apetytem.

Kakaowe muffiny z mąki z ciecierzycy

Składniki:
(na 10 sztuk)
  • 2 jajka
  • 100 g cukru
  • 4 łyżki oleju
  • 1 banan
  • 2 łyżki letniej wody
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 170 g mąki z ciecierzycy
  • 3 łyżki kakao
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 5 g świeżych drożdży

Drożdże pokruszyć do miseczki. Dodać 1 łyżeczkę cukru i 2 łyżki wody, dokładnie wymieszać. Odsatwić na 15 minut.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkie do pieczenia i kakao.
Jajka utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać olej, rozgnieconego widelcem banana i sok z cytryny; zmiksować. Partiami dodawać mąkę, miksując na najniższych obrotach miksera. Na końcu dodać rozczyn, połączyć.

Ciasto przelać do formy na muffiny wyłożonej papilotkami.

Piec w 180 st. C. przez 25 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

No, a teraz już czas najwyższy zebrać się w sobie i zrobić coś pożytecznego. 
Może muffiny...?

wtorek, 26 sierpnia 2014

Męskie lody - kawa z whisky

Wczoraj mój Tato miał urodziny. Oczywiście pamiętaliśmy o złożeniu życzeń, niemniej, jeszcze raz: wszystkiego najlepszego, pociechy z córek (szczególnie pierworodnej), cierpliwości, zdrowia, zdrowia, i jeszcze raz pieniędzy.

Pomyślałam więc sobie, że to idealna okazja, żeby opowiedzieć Wam o lodach, które powstały w czasie naszego urlopu w Polsce, a do których powstania właśnie Tato się mocno przyczynił. Gdyby nie on, takiego smaku by u nas nie było. A cóż to byłaby za strata!
Najwięcej robiliśmy lodów owocowych, bo Mama zarządziła, że skoro lato i sezon, to trzeba korzystać. Oczywiście rację przyznaję Rodzicielce, bo sama staram się z owocowych darów korzystać jak najwięcej. W końcu jednak zachciało nam się odmiany, i wspólnymi siłami wpadliśmy na pomysł ukręcenia lodów kawowych. Zrobiłam krem z żółtek i mleka, Tato zaparzył kawę tak mocną, że nawet Babcia nie dałaby rady jej wypić, wymieszaliśmy wszystko z kremówką, i zaczęliśmy się zastanawiać... Mikstura smakowała dobrze, ale czegoś jej brakowało. Tylko czego...?
Alkoholu, rzecz jasna! Pytam więc, czy mają w domu jakiś likier kawowy, albo waniliowy, albo może rum...? Nic z tych rzeczy. Tato jednak zaoferował whisky. 
Whisky...? Nieco się wahałam, bo takiego połączenia jeszcze nie próbowałam. Jednak cała trójca, czyli Tato, Młoda i C. zgodnie pokiwali głowami, i aż im się oczy świeciły... No to wlałam dwie łyżki, i stwierdziłam, że zobaczymy, co z tego będzie.

Te lody, przez dodatek mocnego alkoholu, nie zamarzają na kamień. Oznacza to też, że potrzebują nieco więcej czasu na osiągnięcie odpowiedniej konsystencji. Jednakże nie było im dane. Półpłynne, zniknęły w tempie błyskawicznym. W czasie konsumpcji wstrzymane zostały wszelkie konwersacje, gdyż cała Rodzina skupiła się na degustacji. Lody bowiem wyszły przepyszne.

Są dość mocno kawowe, z wyraźną, ale nie dominującą nutą alkoholu. C. stwierdził, że smakują jak zmrożona irish coffee. I jak tylko wróciliśmy do domu, ciągle wiercił mi dziurę w brzuchu, żeby zrobiła je znowu. 
Jedyną zmianą jest cukier - w Polsce dałam tylko biały, ale połowę skarmelizowałam w garnku, a dopiero potem wlałam mleko. Tutaj połowę cukru białego zastąpiłam ciemnym muscovado - efekt jest chyba jeszcze lepszy.

Jeśli szukacie lodów, które zasmakują panom - te będą strzałem w dziesiątkę.

Lody kawowe z whisky

Składniki:
(na 1 l lodów)
  • 4 żółtka
  • 150 ml mleka
  • 75 g cukru
  • 75 g ciemnego cukru muscovado
  • 150 ml mocnej kawy
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 łyżki whisky

Mleko zagotować z cukrem muscovado; gotować, aż cukier się rozpuści. Żółtka ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Powoli wlewać do nich gorące mleko, cały czas miksując. Przelać masę z powrotem do garnka, podgrzewać, aż nieco zgęstnieje (nie gotować!). Zdjąć z palnika, ostudzić.
Masę jajeczną przelać przez sitko, wymieszać z kawą, kremówką i whisky. Schłodzić w lodówce.

Zimną masę przelać do maszyny do lodów. Gdy maszyna skończy pracę, przełożyć lody do plastikowe pojemnika i zamrozić.

Smacznego!

To był pierwsze lody wykonane w nowej sorbetierze - stara zaczęła cieknąć! Wypływał z niej błękitny płyn, i troszkę się przeraziłam. Na szczęście w sklepie bez problemu dostałam nową - cała, porządna; mam nadzieję, że posłuży mi nieco dłużej.

piątek, 22 sierpnia 2014

Sernik z jeżynami i białą czekoladą

Nie biorę udziału w zbyt wielu konkursach kulinarnych. Po pierwsze, ogranicza mnie miejsce zamieszkania. Po drugie za niesprawiedliwe uważam tak popularne ostatnimi czasy konkursy na lajki - wygrywa nie ten, kto faktycznie przygotował najlepsze danie, ale ten, kto ma najwięcej znajomych, którzy chętnie wciskają przycisk lubię. A ja chcę wygrać nie dlatego, że sobie to wyprosiłam, tylko dlatego, że zasłużyłam.
Gdy więc dostałam zaproszenie do konkursu z Alemette, podeszłam do sprawy raczej sceptycznie. Przeczytałam jednak ogólne zasady, cały regulamin, i nie znalazłam nic, co by mnie ograniczało. Poza tym podobają mi się nagrody - bon na zakupy w sklepie, gdzie jest całkiem sporo ciekawych książek, które z przyjemnością bym nabyła. 
Oczywiście, realnie oceniam swoje szanse, czyli nie spodziewam się cudów. Ale, jeśli nie spróbuję, to nie wygram na pewno, prawda...? Więc spróbuję. A co mi tam.

Można przesłać dowolną ilość przepisów. Zacznę więc od sernika na zimno, który ostatnio przygotowałam, a w którym C. się po prostu zakochał. Musiałam go od niego odganiać jak natrętną muchę! A zazwyczaj za mocno owocowymi ciastami aż tak nie szaleje...

Spód jest przyjemnie chrupiący i kakaowy. Pierwsza masa, jeżynowa, jest cudownie kremowa, delikatna i słodko-kwaśna. Masa z białą czekoladą jest nieco cięższa, słodziutka i po prostu rozpływa się w buzi. Wierzch to jeżynowy galaretko-mus - wystarczająco zwięzły, żeby idealnie trzymał formę, a jednocześnie delikatny i niegumowaty. Całość smakuje po prostu rewelacyjnie - słodko-kwaśne, idealnie wyważone połączenie, mocno owocowe, a jednocześnie kremowe ciasto. Mówię Wam - to jest sernik idealny.
Oczywiście można przygotować go z innymi owocami - malinami, truskawkami, jagodami, morelami... Trzeba tylko wtedy dobrze dopasować ilość cukru - jeżyny są dość kwaśne, więc ze słodszymi owocami ilość cukru należ odpowiednio zredukować.

Sernik z jeżynami i białą czekoladą (na zimno)

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 100 g ciastek digestive
  • 1 łyżka kakao
  • 40 g masła

masa serowa z jeżynami:
  • 300 g jeżyn
  • 200 g serka kremowego
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 100 g cukru
  • 5 listków żelatyny

masa serowa z białą czekoladą:
  • 200 g serka kremowego
  • 150 ml śmietany kremówki (38%)
  • 150 g białej czekolady
  • 2 listki żelatyny

wierzch:
  • 400 g jeżyn
  • sok z 1/2 cytryny
  • 100 g cukru
  • 3 listki żelatyny

Ciastka na spód dokładnie pokruszyć, wymieszać z kakao. Masło rozpuścić, przestudzić, wymieszać z ciasteczkami.
Spód formy wyłożyć papierem do pieczenia. Na to wyłożyć masę ciasteczkową, dokładnie ugnieść. Wstawić do lodówki.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Jeżyny zagotować z cukrem, dusić kilka minut pod przykryciem, aż cukier się rozpuści. Gorące zmiksować blenderem, przetrzeć przez sitko. Żelatynę odcisnąć, wymieszać z gorącymi owocami. Ostudzić.
Serek zmiksować, dodać jeżynowy mus, połączyć. Kremówkę ubić, wymieszać delikatnie łyżką z masą owocową.
Przełożyć na spód, schłodzić w lodówce 30 minut.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Przestudzić, zmiksować z serkiem na gładką masę. Żelatynę odcisnąć, rozpuścić, dodać do masy serowej. Kremówkę ubić, delikatnie połączyć z masą serową.
Masę wyłożyć na warstwę owocową, wstawić do lodówki na 30 minut.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie. Jeżyny zagotować z cukrem i sokiem z cytryny, dusić, aż cukier się rozpuści. Zmiksować blenderem, a następnie przetrzeć przez sitko. Żelatynę odcedzić, wymieszać z gorącymi owocami. Ostudzić.
Ostudzony mus wyłożyć na warstwę z białą czekoladą. Schłodzić w lodówce przez kilka godzin, a najlepiej całą noc.

Smacznego!

Dzisiaj po raz pierwszy od dawna użyłam w kuchni przyprawy do piernika. Zapach rozchodzący się z piekarnika był obłędny. I wiecie co? Przestanę już narzekać na nadchodzącą jesień. Bo siedzenie pod kocem, oglądanie filmów w coraz szybciej nadchodzące wieczory, picie gorącego kakao i zajadanie ciepłej szarlotki to wcale nie taka straszna perspektywa.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Malina z rozmarynem

Wyprawa do Kopenhagi? No cóż. Minęła spokojnie. Pociąg jedzie prawie trzy godziny, ale w doborowym towarzystwie czas mija szybko. Dużo się śmiałyśmy, trochę rozmawiałyśmy o poważnych sprawach. Dostałyśmy śniadanie, nieograniczony dostęp do kawy sprawił, że toaletę musiałam odwiedzać często, jednak zbawienny był dla osoby, która kompletnie odzwyczaiła się od wstawania o barbarzyńskiej porze, jaką jest wpół do piątej rano. Ciemno, zimno... Cieszę się ogromnie, że na co dzień już nie muszę tego robić.
Spotkanie? Było krótsze, niż myślałam (na szczęście), za to nudne jak flaki z olejem (jak mawia Babcia). Ale swoje odsiedziałam, uśmiechałam się nawet; myślę, że całkiem przyjaźnie. Po czym spędziłam kolejne trzy godziny w pociągu... Tu dwie panie konduktorki na nas nakrzyczały, że przecież siedzimy w wagonie, w którym obowiązuje cisza, a my co? Śmiejemy się tak, że gdyby nie dźwiękoszczelne drzwi, to by nas w całym pociągu słychać było. Na szczęście obie szybko się zreflektowały i przeprosiły za pomyłkę. Droga więc minęła nam radośnie, z kawą, czekoladkami, które dostałyśmy, i muffinami, które dla nas zabrałam (moje towarzyszki podróży, wcinając z apetytem, wyśmiewały się z tego, że zawsze mam ze sobą ciasto. Ciekawa jestem, czy by się tak śmiały, jakby musiały całą drogę jechać głodne...).
Wróciłam do domu wcześniej, niż myślałam, ale i tak byłam zmęczona okrutnie. Po niemal nieprzespanej nocy i długiej podróży, kiedy napięcie już opadło (nieco się tym spotkaniem denerwowałam), przespałam jednym cięgiem dwanaście godzin. Ach, jak mi było dobrze...
Porozumienie nie zostało osiągnięte, czeka mnie więc przynajmniej jeszcze jedna podróż. Zanim jednak terminy zostaną ustalone, może minąć sporo czasu... Póki co więc, nie muszę o tym myśleć.

Pogoda jest, jaka jest. U nas ciągle popaduje, wieje niemiłosiernie, jest coraz chłodniej. Zamiast herbaty mrożonej pijam gorącą, mam już za sobą pierwszy kubek kakao. Na przekór - dla Was mam dzisiaj lody.
Lody malinowe z rozmarynem zobaczyłam pierwszy raz w którejś z moich książek, chociaż oczywiście, gdy już chciałam się za nie zabrać, nie mogłam znaleźć przepisu. Zadziałałam więc intuicyjnie, i lody wyszły jak marzenie.
Lody przygotowałam na żółtkach, są więc absolutnie cudownie kremowe. Mają śliczny kolor, są mocno owocowe (nie jak sorbet, ale zadowalająco), z lekką nutą rozmarynu w tle. Gdybym dodała posiekany rozmaryn, pewnie jego smak byłby wyraźniejszy (i jeśli chcecie taki efekt osiągnąć, to polecam ten sposób), nie chciałam jednak niczym zakłócić idealnie kremowej konsystencji.

Przygotowałam je z malin, które sami zebraliśmy w lesie, narażając się na ataki ze strony wielgachnych pokrzyw i straszliwie strasznych pająków. Udało się zebrać raptem trzysta gram; poza tym nie były specjalnie zachwycające. Małe, troszkę zgniecione, średnio słodkie. Na lody jednak - idealne.

Lody malinowo-rozmarynowe

Składniki:
(na 800 ml lodów)
  • 300 g malin
  • 200 ml mleka
  • 3 gałązki rozmarynu
  • 100 g cukru
  • 3 żółtka
  • 150 ml śmietany kremówki (38%)

Mleko zagotować z całymi gałązkami rozmarynu, ostudzić.
Gdy mleko całkowicie ostygnie, wyjąć rozmaryn, zagotować raz jeszcze. W tym czasie ubić żółtka z cukrem na puszystą, jasną masę. Powoli wlewać mleko do żółtek, cały czas mieszając. Przelać masę z powrotem do garnuszka, podgrzewać, cały czas mieszając (nie gotować!), aż masa nieco zgęstnieje. Zdjąć z palnika, przecedzić, ostudzić.

Maliny zmiksować blenderem, przetrzeć przez sitko, żeby pozbyć się pestek.

Malinowe puree wymieszać z masą jajeczną i kremówką na gładką masę. Przelać do maszyny do lodów, a po zakończeniu jej pracy do plastikowego pojemniczka na lody. Zamrozić.

Smacznego!

A jutro, zamiast bułek, będzie coś pysznego. Z jeżynami. A jak!

wtorek, 19 sierpnia 2014

Szybka ciabatta

Kiedy w propozycjach wspólnego gotowania na sierpień pojawiła się ciabatta, aż zaświeciły mi się oczka. Od dawna miałam na nią ochotę - to taka trochę inna bułka, z zachwycająco dużymi dziurami. Bardzo lubię kupne, sama jednak nigdy się nie odważyłam na jej przygotowanie. 
Od razu jednak przystąpiłam do poszukiwań właściwego przepisu. Jest ich w internecie cała masa, jednak są raczej czasochłonne - na poolish czy innym zaczynie, ich przygotowanie łącznie trwa około doby. Nie chciałam tyle czekać, chciałam je zjeść na śniadanie następnego rana. A godzina była już raczej późna...

W końcu na blogu Sto kolorów kuchni znalazłam przepis idealny. Owszem, wyrastanie trwa dłuższą chwilę, ale w porównaniu z innymi przepisami to właśnie tylko chwila. Zabrałam się za przygotowanie ciasta niemal od razu, i muszę przyznać, że efekt mnie nie rozczarował. 
Ciasto jest rzadkie, ale jeśli porządnie posypiecie mąką blat i dłonie, nie powinno być problemów z formowaniem czy przyklejaniem się ciasta w niepożądanych miejscach. Efekt - naprawdę wart każdej poświęconej minuty. Bułki wychodzą idealne - miękkie, z mnóstwem dużych dziur.

Kiedyś przygotuję taką prawdziwą ciabattę, jednak dla tych, którym brakuje czasu, a nie mogą oprzeć się pokusie, ta jest wybawieniem.

Razem ze mną ciabatkowe wyzwanie podjęły Mirabelka i Martynosia.

Szybka ciabatta

Składniki:
(na 2 duże sztuki)
  • 500 g mąki pszennej
  • 475 ml letniej wody
  • 12 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 łyżeczka soli

Mąkę przesiać, wymieszać z solą. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże, wsypać cukier, i wlać 50 ml wody. Odstawić na 15 minut.
Po tym czasie do zaczynu dodać resztę wody, wymieszać do połączenia się składników i odstawić na 10 minut.
Ciasto wyrabiać, około 10 minut, aż zacznie odchodzić od miski (nadal będzie dość rzadkie i klejące), odstawić na 2-3 godziny, aż potroi swoją objętość.

Wyrośnięte ciasto podzielić na pół, z każdej części uformować ciabattę. Ułożyć je na blacie oprószonym mąką, odgazować wciskając kilka razy palec w obie bułki.
Zostawić do wyrośnięcia na 45 minut.

Po tym czasie przełożyć ciabatty na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, odwracając je do góry spodem.

Piec w 230 st. C. przez 15-20 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Dostałam nową orchideę. Jest cudna - ma drobne kwiatki, w fioletowy wzór a'la panterka. Będę musiała zrobić jej zdjęcie i ją Wam pokazać, bo jestem nią absolutnie zauroczona.
Dziękuję!

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Troszkę jesienne drożdżówki z jeżynami

Wczoraj cały dzień lało. Żeby wyjść z psem warowaliśmy przy oknach, czekając na odpowiedni moment. W końcu Ptysia zerkała już tak żałośnie, że wyszliśmy, nie bacząc na przeciwności. Dłużej się ubierałam niż spacerowałam - psa nie lubi deszczu, więc tylko błyskawicznie załatwiła potrzeby pod najbliższym drzewem i pocwałowała z powrotem do domu. Z ulgą podążyliśmy jej śladem.
Wczoraj też wypiliśmy nasze pierwsze gorące kakao w tym sezonie. Z puchatą, mleczną pianką. Czyżby to naprawdę już...?

Dziś również dzień nie zapowiada się zbyt różowo. Znaczy się - słonecznie. Niebo powleczone grubą warstwą przytłaczająco szarych chmur wydaje się być zawieszone tuż nad naszymi głowami. W taką pogodę marzę tylko o jednym - wydobywającym się z piekarnika cudownym zapachu ciasta drożdżowego. Tylko ono może ukoić moje nerwowe myśli na temat jesieni. Przypomni, jak to wspaniale jest zawinąć się w koc, z psem grzejącym stopy, z książką, na którą się miało ochotę od dawna, a tylko piękna pogoda powstrzymywała przed rozpoczęciem lektury. 

Dzisiaj mam dla Was troszkę specjalne drożdżówki, bo na mące orkiszowej, z dodatkiem mąki z ciecierzycy. Skąd taką mąkę wziąć? Podobno można kupić w sklepach ze zdrową żywnością albo najdroższych supermarketach. Można też kupić zwykłą ciecierzycę (suchą, nie w puszcze) i zmielić ją w młynku do kawy. Koniecznie przesiać, żeby w czasie jedzenia ciasta nie natrafić na całe ziarnko - nikt nie chce przecież stracić zęba.
Jaka jest ta mąka? Specyficzna. Ma wyrazisty zapach i smak. Tu jednak nie czuć jej mocno, bo i dodatek niewielki. 

Moje drożdżówki były w wersji bez laktozy i pszenicznego glutenu. Smakowały pysznie - wszyscy się nimi zajadali z zachwytem, czy mają alergie, czy nie.

A o mące z ciecierzycy jeszcze trochę będzie - spodobała mi się.

Orkiszowo-ciecierzycowe drożdżówki z jeżynami i kruszonką

Składniki:
(na 12 sztuk)
  • 300 g mąki orkiszowej
  • 150 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej
  • 100 g mąki z ciecierzycy
  • 250 ml letniego mleka
  • 1 jajko
  • 80 g cukru
  • 25 g świeżych drożdży
  • 75 g masła
  • 1/2 łyżeczki soli

kruszonka:
  • 85 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej
  • 55 g zimnego masła
  • 50 g cukru

dodatkowo:
  • 250 g jeżyn
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 3 łyżki mleka

Mąki przesiać, wymieszać z solą. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże. Zasypać 1 łyżeczką cukru, zalać połową mleka, odstawić na 15 minut.
Po tym czasie dodać resztę mleka i cukru, wbić jajko. Zagnieść ciasto.
Masło rozpuścić i przestudzić. Dodać do ciasta, dobrze wyrobić.
Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Mąkę na kruszonkę wymieszać z cukrem, zagnieść z masłem. Wstawić do lodówki.

Wyrośnięte ciasto raz jeszcze szybko zagnieść. Podzielić na 12 równych części, z każdej uformować okrągła bułeczkę. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.
Odstawić na 30 minut do napuszenia.

W wyrośniętych bułkach spodem szklanki zrobić wgłębienia, niemal do samej blachy. Wgłębienia posypać mąką ziemniaczaną, a następnie ułożyć jeżyny. Boki bułeczek posmarować mlekiem, a na końcu całość posypać kruszonką.

Piec w 180 st. C. przez 20-25 minut.

Ostudzić na kratce.

Smacznego!

W cieście, oczywiście, jeżyny. I całe mnóstwo pysznej, orkiszowej kruszonki. Sama w sobie ma lekko orzechowy posmak; myślę, że następnym razem dodam do niej jeszcze mielonych orzechów, dla wzmocnienia efektu. Pyszności!

sobota, 16 sierpnia 2014

Odwrócone ciasto z jeżynami

Macie już dość jeżyn...? Mam nadzieję, że nie, bo mam w zanadrzu jeszcze kilka pomysłów na ich wykorzystanie. Jeśli jednak w Waszej okolicy jeżyny są trudno dostępne, nie ma strachu - świetnie można je zastąpić bardziej popularnymi malinami. 
Wczoraj zebrałam kolejne pół kilo. I troszkę mi się smutno zrobiło, bo musiałam się mocno wspinać na palce i wciskać dłonie między kłujące gałęzie. Przez brak słońca w ostatnich dniach jeżyny bowiem przestały dojrzewać, i te w zasięgu moich rąk są ciągle zielone. Cóż... W zeszłym roku jeszcze w październiku udało mi się nieco zebrać, mam więc nadzieję, że krzewy wezmą się w garść i dostarczą mi jeszcze trochę tych pyszności.

Myśl o jeżynach z zeszłego roku przypomniała mi o cieście, które wtedy zrobiłam. Pyszne, mięciutkie, pachnące. Wtedy miałam resztę owoców, tym razem dałam ich zdecydowanie więcej. Poza tym część ciasta wymieszałam z kakao, dzięki czemu ma jeszcze ciekawszy smak i naprawdę uroczo wygląda (choć mój marmurek jest mało wyraźny - za słabo wymieszałam ciasto, bo bałam się, że uszkodzę owoce).
Przy pieczeniu ciast ucieranych, szczególnie z dużym dodatkiem owoców, zawsze obawiam się zakalca. Tutaj owoce układamy na spodzie - nic nie opada, nie puszcza soku do ciasta. Ideał!
Ciasto przygotowałam z okazji wizyty u koleżanki, z którą nie widziałam się już ponad miesiąc. Ja byłam na urlopie, później ją odwiedziła rodzina. W końcu jednak znalazłyśmy dogodny termin - była kawa, plotki i pyszne ciacho. Czego chcieć więcej...?

Tuż przed wyjściem z domu, gdy już ciasto pakowałam, C. stanowczo zażądał kawałka. Powiedziałam, że nie ma mowy - jak ja pójdę w gości z takim nadgryzionym ciachem...? On się jednak też w gości wybierał, i jemu ciasta nie upiekłam, więc to tylko i wyłącznie moja wina... No cóż, nie mogłam odmówić. Dostał ćwiartkę, która podobno została spałaszowana w tempie błyskawicznym. U nas też ciasto znikało szybciutko - nawet mała Natalka wcinała z apetytem. Choć krzywiła się niemiłosiernie przy kawałkach z nieco kwaśnymi jeżynami, jadła dalej - czyli musiało smakować.

Odwrócone ciasto marmurkowe z jeżynami


Składniki:
(na formę o średnicy 20 cm)
  • 125 g miękkiego masła
  • 130 g cukru
  • 4 jajka
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 230 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 2 łyżki kakao
  • 350 g jeżyn
Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Wlać ekstrakt, połączyć.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem i solą. Partiami dodawać do ciasta, miksując na najniższych obrotach miksera.
Ciasto podzielić na pół. Do jednej części dodać kakao, zmiksować tylko do połączenia składników.

Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia, boki posmarować masłem. Na dnie ułożyć jeżyny, na nie wyłożyć jasne ciasto, później ciemne. Delikatnie, żeby nie uszkodzić owoców, przemieszać widelcem lub patykiem do szaszłyków, żeby utworzyć efekt marmurka.

Ciasto piec w 180 st. C. przez 45-55 minut, do suchego patyczka.
Wyjąć z piekarnika, przestudzić w formie.
Następnie zdjąć obręcz, ciasto odwrócić na talerz do góry spodem. Odkleić papier, zostawić do całkowitego ostudzenia.

Smacznego!

Teraz się zastanawiam, co upiec na drogę. Podróż pociągiem do Kopenhagi to dwie i pół do trzech godzin, zależnie od pociągu. I choć można kupić kawę i kanapki, to myślę sobie, że jednak jakieś ciasteczko by się przydało...

piątek, 15 sierpnia 2014

Bułeczki z czosnkiem i letnie sentymenty

Ochłodziło się. 
Nie jakoś bardzo drastycznie, ale jednak.
W ciągu dnia ciągle mogę spacerować w spódnicy i lekkiej bluzce, ale wieczorem muszę wkładać sweter. A w nocy, gdy Ptysi zachce się wyjść na spacer, obowiązkowe są długie spodnie, skarpety i ciepła bluza. Czyżby lato powoli się kończyło...? Nie chcę nawet o tym myśleć! Upały, owszem, dał się we znaki, ale zdecydowanie nie jestem jeszcze gotowa na wyciągnięcie jesiennej kurtki z czeluści szafy. Miałam nadzieję na jeszcze chociaż jeden dzień na plaży, na długie spacery... A tu codziennie chociaż trochę kropi, choć zdarzają się też dni, że leje jak z cebra po kilka godzin. Znów piję dużo gorącej herbaty, i nie marudzę, że nic się nie da wstawić do lodówki, bo C. zapełnił ją napojami. Hmm... Czyżbym miała już myśleć o pierwszej szarlotce z cynamonem...?

Póki co mam dla Was doskonałe bułeczki. Nadają się na śniadanie (raczej sobotnie, bo wyjść po ich spożyciu między ludzi trochę nie wypada), ale najlepiej smakują przy okazji grilla. Soczysta, przypieczona karkówka i czosnkowa, ciepła bułeczka... Czy istnieje coś lepszego? Nie dla mnie.
Pieczywo czosnkowe do grilla jest u nas obowiązkowe. Inaczej się po prostu nie da. Tym razem dałam do nich tylko 5 ząbków czosnku, a są dość intensywne w smaku. Rodzina C. nie jest aż tak czosnkolubna jak my, więc się powstrzymałam. Jeśli jednak jesteście prawdziwymi fanami - dajcie osiem. Ja tak robię często. A potem przez tydzień staram się do nikogo nie odzywać ze zbyt bliskiej odległości...

Przepis oczywiście z niezawodnych Moich wypieków.

Bułki z czosnkiem i pietruszką

Składniki:
(na 12 bułeczek)
  • 400 g mąki pszennej
  • 1 łyżka cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 15 g świeżych drożdży
  • 260 ml mleka
  • 30 g masła

nadzienie:
  • 60 g miękkiego masła
  • 5 ząbków czosnku
  • 1/2 pęczka pietruszki

dodatkowo:
  • 1 jajko
  • 1 łyżka mleka

Masło rozpuścić i przestudzić.
Przesianą mąkę wymieszać solą; po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże. Zasypać cukrem, zalać połową mleka. Odstawić na 15 minut. 
Po tym czasie wlać resztę mleka i zmiksować. Na końcu dodać masło i wyrobić nieklejące, zwarte ciasto.

Odstawić w ciepłe miejsce na 1 godzinę do wyrośnięcia (można też zostawić na noc w lodówce, a rano wyjąć 1/2 godziny przed formowaniem i ogrzać do temperatury pokojowej).

Wyrośnięte ciasto podzielić na 12 części i uformować podłużne bułeczki. Zostawić do napuszenia na 30 minut.

Czosnek obrać, przecisnąć przez praskę.
Masło utrzeć mikserem na puszystą masę, dodać czosnek i drobno posiekaną pietruszkę, połączyć.

Wyrośnięte bułeczki nacinać głęboko ostrym nożem, w szparkę wciskać nadzienie - najwygodniej za pomocą foliowego woreczka z uciętym rogiem. 
Posmarować roztrzepanym z mlekiem jajkiem.

Piec w 180 st. C. 20 minut. 
Podawać ciepłe.

Smacznego!

Do zdjęcia uchowała się jakimś cudem jedna, zapomniana bułeczka... A myślałam, że w ogóle mi się zdjęcia zrobić nie uda.

środa, 13 sierpnia 2014

Najlepszy sorbet. Jeżynowy

C. wyruszył na nocną wyprawę. Zabrał komputer, co oznacza, że raczej nie muszę się martwić. Niedługo powinien wrócić do domu; z tego, co wiem, w stanie nienaruszonym.
A co my robiłyśmy w czasie wolnym? Tina nadrabiała przytulanie i tulenie się do mnie (zazwyczaj to C. jest głównym obiektem jej uwagi), ja oglądałam zaległe odcinki ulubionego serialu. Zdecydowanie stanęłyśmy na wysokości zadania zorganizowania sobie czasu bez C. Choć trochę dziwnie było kłaść się spać...

Jeżyny dojrzewają w szaleńczym tempie, można je zbierać, zbierać i zbierać. I, o dziwo, jeszcze mi się nie znudziły. Wręcz przeciwnie - mam coraz więcej ciekawych pomysłów. Zobaczymy, ile uda wcielić mi się w życie, zanim na dobre się skończą...

Tym razem mam dla Was lody. Nie byle jakie, bo jeżynowe. Bez jajek, mleka, śmietany. Jednym słowem: sorbet. A konsystencję ma taką, jakby tam było przynajmniej z pół litra kremówki! Jestem z niego niesłychanie dumna: to najlepszy sorbet, jaki kiedykolwiek zrobiłam, i jeden z lepszych, jakie jadłam. Sekret tkwi... W bananie! 
Sorbet przygotowałam oczywiście na syropie cukrowym. Jeżyny lekko podgotowałam, przetarłam przez sitko, żeby pozbyć się pesteczek. Dodałam jednego zmiksowanego blenderem banana. Odrobin kardamonu nadaje sorbetowi wyjątkowości. I to wszystko. A efekt jest obłędny! Banan nadaje sorbetowi idealnie kremowej konsystencji, choć nie jest mocno wyczuwalny w smaku; dzięki użyciu maszyny nie ma lodowych igiełek. Lody są idealnie gładkie i kremowe, a smakują niesamowicie intensywnie. No i ten kolor! 
Można je przygotować z dowolnym owoców jagodowych. Można zamiast cukru użyć miodu. Można je zrobić bez maszyny, ale wtedy nie będą miały tak delikatnej konsystencji. Polecam je jednak każdemu - wyrzuty sumienia zdecydowanie mniejsze niż przy tradycyjnych lodach, a przyjemność zdecydowanie taka sama!

Sorbet jeżynowy z kardamonem

Składniki:
(na 1 l lodów)
  • 600 g jeżyn
  • 150 g cukru
  • 150 ml wody
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 łyżeczka kardamonu
  • 1 banan
  • 2 łyżki likieru z czarnej porzeczki

Cukier zagotować z wodą, sokiem z cytryny i kardamonem, gotować kilka minut, aż syrop zacznie gęstnieć. Dodać umyte jeżyny, gotować 1 minutę mieszając tak, aby syrop pokrył wszystkie jeżyny.
Zdjąć z palnika, przestudzić.

Owoce zmiksować blenderem, a następnie przetrzeć przez sitko, aby pozbyć się pesteczek. Ostudzić całkowicie.
Banana zmiksować blenderem, wymieszać z jeżynami i likierem. Masę schłodzić do temperatury lodówkowej.

Masę przelać do maszyny do lodów. Gdy maszyna skończy pracę, przełożyć do pojemniczka na lody, zamrozić.

Smacznego!

Pisałam już, że za tydzień jadę do Kopenhagi. Pociąg mam o 6:05, co oznacza, że pobudka będzie w okolicy 4:30. Nie wiem, jak ja to przeżyję... Zdecydowanie odzwyczaiłam się od wstawania o takich przerażających godzinach...

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Mój pierwszy spływ kajakowy. I muffinki dla alergików

Z wielkiej wyprawy kajakowej wróciłam cała, zdrowa i względnie sucha. I mimo, że mam zakwasy, a tyłek boli mnie niesamowicie, uważam to za jeden z ciekawszych dni tych wakacji. Podobało mi się dużo bardziej, niż oczekiwałam.

Oczywiście zwleczenie się z łóżka o wpół do siódmej nie było rzeczą łatwą. Ale skoro tata C. zarządził zbiórkę o dziewiątej, nie mieliśmy wyjścia. Co, jak co, ale jak pan V. oczekuje Was na konkretną godzinę, nie chcecie się spóźnić.
Zasady tej nie wyznaje jego najstarszy syn z małżonką, niemal za każdym razem doprowadzając swojego ojca rodzonego do rozpaczy. Tym razem wpadł do kuchni za piętnaście dziesiąta i werwą oświadczył: No, zbierajcie się, dlaczego ja zawsze muszę na was czekać...?
W efekcie dotarliśmy na miejsce nieco tylko spóźnieni. Wypchany do granic możliwości wan i jedno z aut zostało u celu podróży, my zapakowaliśmy się w pozostałe trzy i ruszyliśmy na start. Okazało się, że rzeczka jest malutka, u początków miała raptem półtora do dwóch metrów szerokości, za to nurt jest na tyle wartki, że wiosło służyło tylko do sterowania. Usiadłam z przodu, C. zajął miejsce z tyłu, i zaczęliśmy płynąć. Najpierw siedziałam nieco niepewnie, sztywno, oczekując w każdej chwili wywrócenia się kajaku. Jednak po jakimś czasie, nie widząc zagrożenia życia, zaczęłam się rozluźniać i chłonąć otoczenie. Najpierw płynęliśmy między polami - cichymi, tylko szum wiatru w trawach i zbożach. Gdzieniegdzie zamuczała krowa czy zabzyczała pszczoła. Najbardziej urzekły mnie miejsca, gdzie całe masy niezapominajek niemal wpadały do wody - wyglądało to naprawdę zachwycająco.
Od czasu do czasu zbieraliśmy wszystkie kajaki w grupę, piliśmy, jedliśmy i się śmialiśmy. Najbardziej ryzykowne były momenty, kiedy przepływaliśmy pod naprawdę niskimi mostkami - trzeba było położyć się zupełnie płasko na dnie kajaka i uważać, żeby nie przytrzeć nosem o drewniane belki. I w jednym miejscu trzeba było kajaki przenieść na drugą stronę tamy. Poza tym mogliśmy cieszyć się upajającą ciszą i spokojem.
Nie obyło się bez kąpieli, choć do tej pory podziwiam odważnych - woda była bowiem lodowato zimna. Właśnie przy okazji kąpieli odkryto, że klucze do auta, które miało posłużyć do zabrania pozostałych z drugiego końca, zostały właśnie na tym końcu w innym samochodzie zamknięte... Pan V. nie był zadowolony. Użył słowa idiota. Kilka razy.
Nie zepsuło to jednak naszych humorów, wręcz przeciwnie - nadąsana mina taty C. wywołała wybuchy radosnego śmiechu u młodszych uczestników spływu. Pan V. wkrótce się rozchmurzył, choć na winnego ciągle patrzył potrząsając głową z dezaprobatą.

Najbardziej podobało mi się parę ostatnich kilometrów, gdy płynęliśmy w lesie. Reczka rozlała się tutaj szerszym korytem, nad nami zielony baldachim, a spomiędzy liści oblewało nas zielonkawe, niemal czarodziejskie światło. W zadumie oglądaliśmy zachwycające widoki.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, kajaki został spakowane, a auta odebrane, urządziliśmy grilla. Mmm, po ponad sześciu godzinach na wodzie apetyty dopisywały! Były kiełbaski, karkówka, kurczak, polędwiczki, a nawet zaskakująco smaczne kurze serca. Była kukurydza i mocno pachnące czosnkiem domowe bułeczki. Było ognisko i pieczone na patykach pianki. A gdy zrobiło się chłodno, pojechaliśmy na kawę do rodziców C.

Jak już napisałam wyżej - podobało mi się ogromnie, i mam nadzieję, że za rok znów wybierzemy się na spływ. 

W ramach przepisu mam dzisiaj muffinki. Smakują inaczej - mąka ryżowa ma charakterystyczną strukturę; muffinki smakują jak z dodatkiem kaszy manny.
Przepis, z myślą o alergicznej siostrze C., znalazłam na opakowaniu mąki ryżowej. Smakowały.

Minimuffiny ryżowe z czekoladą

Składniki:
(na 24 sztuki)
  • 125 g miękkiej bezmlecznej margaryny
  • 100 g cukru
  • 2 jajka
  • 125 g mąki ryżowej
  • 125 mąki ziemniaczanej
  • 1/4 łyżeczki bezglutenowego proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 50 g ciemnej czekolady bez laktozy (75%)
Margarynę utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu.
Mąki przesiać, wymieszać z proszkiem. Partiami dodawać do masy, miksując na najniższych obrotach miksera.
Na końcu dodać niezbyt drobno posiekaną czekoladę.

Masę równomiernie wyłożyć do formy na minimuffiny wyłożonej papilotkami.

Piec w 180 st. C. przez 15-20 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

A jutro idę do szkoły. Pierwszy raz po wakacjach. Szczerze - to już się trochę stęskniłam...

sobota, 9 sierpnia 2014

Migdałowy sernik z jeżynami. Absolutnie wspaniały

Jakby ktoś zapomniał, powtórzę: jeżyny opanowały moją kuchnię. Są wszędzie: w ciastach, lodach, przetworach, a nawet w mrożonej herbacie (która ma absolutnie obłędny kolor i smakuje wyśmienicie). Nie umiem się im oprzeć - co przechodzę obok krzaczka, zrywam najpierw kilka najdorodniejszych, które od razu lądują w buzi. A potem patrzę na te niezwykle urokliwe owoce i nie potrafię sobie odmówić uzbierania kolejnego woreczka. Przynoszę do domu z uśmiechem od ucha do ucha, a dopiero potem się zastanawiam, co by tu teraz z nimi zrobić...

Była tarta, która zniewoliła wręcz nasze kubki smakowe. Połączenie jeżyn z chałwą okazało się strzałem w dziesiątkę. Tym razem postanowiłam upiec sernik - stwierdziłam, że połączenie białej masy serowej z niemal czarnymi owocami da co najmniej zadowalający efekt. Nie pomyliłam się.
Miałam w lodówce trochę białek, wymyśliłam więc, że ciasto upiekę tylko na nich. Dzięki temu ma idealnie biały kolor. Na spód dałam ciasteczek amaretti, a do masy dodałam ekstrakt migdałowy. Wierzch posypałam jeżynami i płatkami migdałów. Efekt przeszedł moje oczekiwania: sernik, jako, że został wykonany na polskim, prawdziwym twarogu, ma też prawdziwie polską konsystencję: jest ciężki i sycący, a jednocześnie rozpływa się w buzi. Chrupiące migdały, kwaskowate jeżyny i słodka, kremowa masa serowa tworzą wyjątkowo udane połączenie. W dodatku sernik wygląda wspaniale.

Zamiast jeżyn można użyć jagód albo malin, też będzie smakował wyśmienicie.
Co do twarogu, to użyłam gotowego, już zmielonego, ale nie z wiaderka, tylko z kiełbaski. Jest zwarty, nie wodnity, naprawdę świetny. To doskonała opcja dla tych, którzy nie mają albo nie lubią używać maszynki.

Sernik migdałowy z jeżynami (na białkach)

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 60 g ciastek digestive
  • 60 g ciasteczek amaretti
  • 45 g masła

masa serowa:
  • 600 g twarogu 3krotnie mielonego
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 4 białka
  • 150 g cukru
  • 2 łyżki budyniu waniliowego
  • 1,5 łyżeczki ekstraktu z migdałów

dodatkowo:
  • 250 g jeżyn
  • 1 łyżka likieru z czarnej porzeczki
  • 20 g płatków migdałowych

Jeżyny polać likierem, delikatnie przemieszać, odstawić na 1-2 godziny.

Ciastka na spód dokładnie pokruszyć. Masło rozpuścić, przestudzić, wymieszać z ciastkami. Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia, ciasteczka ugnieść na spodzie dłonią lub łyżką.

Podpiec w 180 st. C. przez 12-15 minut.
Przestudzić.

Twaróg, kremówkę, białka, cukier, budyń i ekstrakt dokładnie wymieszać tylko do połączenia składników (nie ubijać). Masę przełożyć na spód, posypać jeżynami i płatkami migdałów.

Piec w 150 st. C. przez 60-90 minut, aż wierzch sernika się zetnie, ale masa będzie jeszcze lekko galaretowa.

Wystudzić w zamkniętym piekarniku, a następnie schłodzić w lodówce przez 4-5 godzin, a najlepiej całą noc.

Smacznego!

Jutro będę pływać. Czymś kajakopodobnym, nie mam pojęcia, jak to się dokładnie nazywa. Mam nadzieję, że pogoda dopisze, bo takie zabawy w deszczu są zdecydowanie mniej atrakcyjne...

czwartek, 7 sierpnia 2014

Wspólne gotowanie. I pieczenie. Chleb z cukinią

Nie dziwię się przepisom na ciasta z warzyw. Sama mam już na blogu całkiem sporo takich: z marchewką, z dynią, z ziemniakami czy nawet burakami. Pomysłów na cukinię widziałam sporo, szczególnie na ciasta czekoladowe z jej dodatkiem. Kiedy więc padło hasło: danie z cukinią, od razu miałam przed oczami cudowne, wilgotne (żeby nie rzecz: browniowate), obłędnie czekoladowe ciasto. Moje plany jednak zrewidowało życie i wysyp jeżyn, których naprawdę szkoda mi nie zbierać i nie zużywać (jeśli macie jakieś ciekawe pomysły na ich zużycie bądź zasłoiczkowanie, jestem otwarta na wszelkie sugestie). Mogłabym oczywiście zrobić ciasto i z cukinią, i z jeżynami, ale... Aktualnie ciasto jest. I nie mogę upiec kolejnego, bo kto je zje...? 

Skończył się jednak chleb, i to dało mi do myślenia. W którejś z książek kulinarnych widziałam kiedyś ciekawy przepis na chleb z cukinią, jednak oczywiście, jak na złość, nie mogłam go znaleźć. Potem przypomniałam sobie o przepisie, który podyktowała mi nauczycielka, ale oczywiście gdzie jest ta kartka, nie wie nikt (a już na pewno nie ja). Pozostało mi więc przeszukanie internetu. W oko wpadł mi przepis z bloga Domowe wypieki: cukinia, a jako dodatek intrygujący - orzechy. Nie mogłam się oprzeć, i od razu zabrałam się za pieczenie.

Chleb wyszedł obłędny! Pachnie zniewalająco (orzechy) i jest niesamowicie wilgotny (cukinia). Zmniejsyzłam ilość drożży z oryginalngo przepisu, dodałam też trochę mąki graham, bo akurat popatrzyła na mnie z wyrzutem z jednej z półek. Chleb ma trochę śmieszny kolor, ale przypuszczam, że to za sprawą połączenia orzechów i cukinii. Smakuje wyśmienicie, długo zachowuje świeżość, no i w ogólne nie można mu się oprzeć. Spróbujcie koniecznie!

Razem ze mną cukinię do swoich kuchni zaprosili Lejdi, Mirabelka, Martynosia, Panna Maliwnna, Shinju i Bartoldzik.

Chleb z cukinią i orzechami włoskimi

Składniki:
(na keksówkę 30x11 cm)
  • 400 g mąki pszennej
  • 100 g mąki graham
  • 25 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka cukru
  • 250 ml letniej wody
  • 1 jajko
  • 2 łyżeczki soli
  • 250 g cukinii
  • 75 g orzechów włoskich

dodatkowo:
  • 2 łyżki wody
  • 25 g orzechów włoskich

Mąki przesiać, wymieszać z solą. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże. Wsypać cukier, wlać 50 ml wody, odstawić na 15 minut.
W tym czasie zetrzeć cukinię na tarce o dużych oczkach, dobrze odcisnąć. Orzechy niezbyt drobno posiekać.

Do wyrośniętego zaczynu wlać resztę wody i wbić jajko, połączyć. Dodać odciśniętą cukinię, zagnieść ciasto (będzie dość rzadkie). Wsypać orzechy, zagniatać, aż zostaną rónomiernie rozprowadzone w cieście. Odstawić na 45-60 minut do wyrośnięcia.

Po tym czasie ciasto jeszcze raz krótko zagnieść, przełożyć do keksówki wysmarowanej masłem.
Odstawić na 30-45 minut do napuszenia.

Wierzch chleba posmarować wodą, posypać posiekanymi orzechami, delikatnie wciskając je w ciasto.

Piec w 200 st. C. przez 50-60 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Ponieważ chleb jest dzisiaj, uznaję go za propozycję na weekendowy wypiek. Zamiast tego w weekend będzie sernik. Nie zgadlibyście - z jeżynami!

środa, 6 sierpnia 2014

Owoce w cukrze

Dzisiaj taki przepis - nie przepis. Panuje tu bowiem duża dowolność jeśli chodzi o ilości i produkty. Ale sposób zdecydowanie wart jest uwagi.

Po pierwsze - mam mikroskopijny zamrażalnik. A jeśli wcisnę do niego sorbetierę, to już w ogóle nie ma miejsca na nic innego. Marzy mi się taka wielka zamrażarka, otwierana od góry, do której będę mogła pakować całe mnóstwo letnich owoców i innych pyszności. Póki co jednak takiej możliwości nie mam.
Po drugie, problem stanowi transport. Niektóre rzeczy tutaj bardzo trudno dostać, a jak już się uda, to ceny są takie, że nie chce się kupować, tylko uciekać. Takie porzeczki na przykład. Tylko czerwone, w ilościach niewielkich, a w cenach zdecydowanie wysokich. A ja porzeczki lubię, i to nie tylko czerwone. Są idealne do słodkich ciast, z którymi ich lekko kwaśny smak wspaniale kontrastuje. I chciałabym sobie upiec sernik i muffiny z porzeczkami, albo zrobić porzeczkowe lody. I w końcu znalazłam sposób!

Byłam w Polsce trzy tygodnie, kupiłam po kilogramie porzeczki czarnej, czerwone i białej, i zapasteryzowałam je w cukrze. Nic skomplikowanego, choć jest to troszkę czasochłonna zabawa. Efekt jednak jest dokładnie taki, jakiego oczekiwałam - owoce nie tracą dużo na jakości (wiadomo, robią się trochę miękkie i mniej wyraziste w smaku, ale nie można mieć wszystkiego), a do tego wytwarza się pyszny sok, z którego można zrobić galaretkę, lemoniadę lub jesienią dodawać zamiast cukru do herbaty. Same plusy!
Poza porzeczkami można tak przygotować wiśnie, jagody, maliny i jeżyny. I być może agrest, ale tego jeszcze nie próbowałam. Truskawki robią się miękkie i ciapowate (maliny trochę też, ale za to ten sok - bajka) i takie mi nie odpowiadają. Wolę truskawkowy dżem.

Sposób ten podpatrzyłam u Mamy - w zeszłym roku dostałam od niej kilka słoiczków wiśni, i są po prostu idealne do ciast! 
Jeśli więc macie dużo owoców, a mało miejsca w zamrażarce - ten sposób jest dla Was.

Owoce w cukrze

Składniki:
(ilość zależy od ilości użytych składników)
  • owoce: wiśnie, porzeczki, jagody, maliny, jeżyny
  • 2-3 łyżki cukru na słoik

Owoce umyć, oczyścić, wiśnie wydrylować. Układać w słoikach, przesypując cukrem. Kilka razy uderzyć słoikiem o stół, żeby owoce się uleżały, dosypać do pełna.
Słoiki mocno zakręcić.
Pasteryzować 15-20 minut.

Smacznego!

Na zdjęciu czerwona i czarna porzeczka - tak jakoś akurat te dwa słoiczki wpadły mi w ręce.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Eton mess z poziomkami. I zmiany na blogu

Mam niecny plan. O tak! Od dawna chciałam to zrobić, ale niestety, nie miałam pojęcia jak (jakby to powiedział tatuś: sprzęt aż hula, jeno operator... I tutaj muszę się z nim zgodzić). Przedwczoraj jednak, w przypływie geniuszu, odkryłam, jak uzupełnić bloga o to, czego mu według mnie brakuje. Poza kategoriami chciałabym zrobić listę składników, po której łatwiej będzie wyszukać przepis. Na przykład na rabarbar. Albo bez jajek. Albo z czekoladą... Ogromnie mi się to na innych blogach podoba, ułatwia życie niesamowicie. I teraz też takie będę miała!
No dobrze, może nie teraz... Na blogu jest już blisko sześćset wpisów, więc edytowanie i uzupełnianie wszystkiego z pewnością zajmie mi mnóstwo czasu. To taka praca na długie, jesienne wieczory... Ale mam nadzieję, że do końca roku uda mi się plan wprowadzić w życie, a blog zyska przez to na funkcjonalności. Proszę o trzymanie kciuków za powodzenie misji.

Dzisiaj mam dla Was banalnie prosty i absolutnie genialny deser. Genialny ze względu na jeden wyjątkowy składnik: poziomki. Nie jest to coś, na co mogę sobie pozwolić codziennie, a kocham je miłością wielką i gorącą. Tym razem udało mi się nazbierać akurat na przygotowanie dwóch porcji słynnego Eton mess, z tym, że zamiast truskawek użyłam ich mniejszych kuzynów. Wyszło bajecznie! Delikatna, puszysta kremówka, słodkie, chrupiące beziki i poziomki, które naprawdę nie potrzebują przymiotników. Całość smakuje wspaniale, choć jest banalnie prosta w przygotowaniu. Nic nie przytłacza smaku poziomek, wręcz przeciwnie, są one tutaj wręcz wyeksponowane. Poezja.
Deser należy podać zaraz po przygotowaniu, inaczej bezy zmiękną i nie będzie tego wspaniałego efektu kontrastu faktur.

Poziomkowy Eton mess

Składniki:
(na 2 porcje)
  • 120 g poziomek
  • 150 ml śmietany kremówki (38%)
  • ziarenka z 1/2 laski wanilii
  • 30 g bezików

Śmietanę ubić z wanilią na sztywno. 
W szklankach układać na przemian śmietanę, bezy i poziomki, aż skończą się składniki.
Podawać od razu.

Smacznego!

Jadę do Kopenhagi. Znowu w sprawach służbowych. Kto to widział, żeby będąc bezrobotnym zaliczać wyjazdy związane z pracą...?

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Absolutnie bajeczna tarta z jeżynami. I o woreczkach słów kilka

Ostatnio wybraliśmy się do lasu po maliny. Zaopatrzeni w woreczki, w pełnych butach i skarpetkach mimo upału, ruszyliśmy w drogę (nie jakoś specjalnie daleką, ale jednak). Okazało się, że zadanie wcale nie jest takie łatwe. Owszem, malin jest sporo, ale już takie jakieś... Przebrane. I malutkie. A dostępu do nich broniły pokrzywy wyższe ode mnie (nie jestem jakoś specjalnie wysoka, ale ponad półtorametrowe pokrzywy to już lekka przesada). 
U Dziadka na działce maliny rosły za domkiem. Całe chaszcze, niesamowicie gęste, kujące gałęzie, a między nimi pyszniły się dorodne maliny. Zbieranie ich, owszem, bywało bolesne, ale jak znalazło się odpowiednie miejsce i się tam wcisnęło, to można się było objadać do woli. Tutaj sprawa nie wyglądała tak różowo. Poddaliśmy się po jakiejś godzinie. Do domu przynieśliśmy zaledwie trzysta gram zdobyczy. Starczyło akurat na lody, o których opowiem Wam innym razem (choć w zasadzie powinno to nastąpić jak najszybciej, bo sezon na lody w pełni). 

Wieczorem wybraliśmy się na spacer z Ptysią. Ot, taki niezobowiązujący. Przechodziliśmy w okolicach naszego poziomkowego miejsca, i postanowiliśmy nadrobić kawałek drogi, żeby sprawdzić, czy jeszcze się coś uchowało. Miałam nadzieję na kilka poziomek, które mogłyby od razu trafić do buzi. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że poziomek jest cała masa! Najpierw się najedliśmy, a potem jeszcze uzbieraliśmy trochę do woreczka (akurat na mały, pyszny deser, o którym innym razem).

I tu chciałabym zwrócić Waszą uwagę na rzeczony woreczek. 
Macie psy? A sprzątacie po swoich pupilach?
Wiele osób się krzywi, że to obrzydliwe, kiedy zbieram kupki po moim psie, ludzie czasem patrzą na mnie zdziwieni lub zniesmaczeni (jakbym nie wiem co potem z nimi robiła). A ja uważam, że nie ma w tym nic dziwnego ani uwłaczającego, wręcz przeciwnie - nie stresuję mojego psa, może się załatwić, gdzie chce. Po to ma mnie, żebym potem po nim posprzątała, a Bogu ducha winni przechodnie nie wdeptywali później w psie kupki. Bo naprawdę, ogromnie denerwuje mnie widok odchodów na środku chodnika. I nie, nie czerpię z tego żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie, ale zbieram kupki po moim psie. Bo tak trzeba. I już. (Oczywiście nie popadam w paranoję; w lesie nie biegam za psem w gąszczu, bo to już by była lekka przesada. Ale na ulicy - zawsze.)

W związku z tym zawsze mam ze sobą woreczki. Które czasem się przydają na co innego. Na poziomki na przykład. Albo jeżyny.

Następnego dnia znów sobie spacerowaliśmy, aż zupełnie niespodziewanie wpadliśmy na krzaki pełne dorodnych jeżyn. Przynieśliśmy do domu pół kilo. Pachniały obłędnie. A ja zaczęłam się zastanawiać, co by teraz z nimi zrobić...
I wtedy, zupełnie przypadkowo, na blogu Vegazone znalazłam przepis na tartę. Niezbyt skomplikowaną, choć troszkę czasochłonną. Łączy w sobie mocno kakaowy, przyjemnie kruchy spód, delikatną masę serową o wyraźnym smaku chałwy i kwaskowaty, owocowy wierzch. Wygląda bajecznie, a smakuje wybornie. Wszystkie smaki doskonale się ze sobą łączą i pasują do siebie idealnie.
Poczyniłam w przepisie drobne zmiany, podyktowane zawartością szafek i lodówki. Nie miałam więcej chałwy, za to miałam mascarpone. Dodałam też trochę śmietany, żeby nadzienia wyszło nieco więcej. Spód zrobiłam ze swojego ulubionego, sprawdzonego przepisu. Nie wiem, jak smakował oryginał, wiem za to, że moja tarta wyszła boska! (Nie chwaląc się.)
Jeśli gdzieś znajdziecie albo kupicie jeżyny, ta tarta to najlepszy wybór, jakiego możecie dokonać. Serio!

Tarta chałwowa z jeżynami

Składniki:
(na formę do tarty o średnicy 28 cm)

spód:
  • 230 g mąki pszennej
  • 20 g kakao
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 125 g zimnego masła
  • 1 jajko

nadzienie:
  • 200 g chałwy waniliowej
  • 200 g serka mascarpone
  • 2 jajka
  • 1,5 budyniu waniliowego (proszek)
  • 2 łyżki cukru
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)

wierzch:
  • 400 g jeżyn
  • 150 ml zimnej wody
  • 1,5 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 4 łyżki ciemnego brązowego cukru
  • 2 łyżki soku z cytryny

Mąkę przesiać z kakao, wymieszać z cukrem i solą. Dodać masło, rozetrzeć dokłądnie między palcami. Wbić jajko, zagnieść jednolite ciasto.
Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Schłodzone ciasto rozwałkować na okrąg nieco większy niż średnica formy. Formę wysmarować masłem, wyłożyć ciastem, odcinając wystające brzegi.
Ciasto przykryć kawałkiem papieru do pieczenia, obciążyć fasolą lub grochem.

Piec w 190 st. C. przez 15 minut.
Ciasto wyjąć z piekarnika, wyjąć papier z obciążeniem.

Dopiekać jeszcze 5 minut w 190 st. C.
Wyjąć ciasto z piekarnika, lekko przestudzić.

W tym czasie zmiskować chałwę z mascarpone, jajkami, budyniem, cukrem i śmietaną. Jeśli zostaną kawałeczki chałwy, nie szkodzi. Wylać masę na podpieczony spód.

Piec w 175 st. C. przez 30 minut, aż wierzch się zezłoci.
Ostudzić w uchylonym piekarniku.

Jeżyny umyć i osuszyć.
Cukier zagotować z połową wody i sokiem z cytryny. Gotować kilka minut, aż syrop nieco zgęstnieje. Dodać jeżyny, krótko gotować. 
Mąkę rozrobić w pozostałej wodzie, wlać do garnuszka, wymieszać. Zagotować.
Zdjąć z palnika, lekko przestudzić, ale jeszcze ciepłe jeżyny rozłożyć na tarcie, polać sosem.

Schłodzić w lodówce przez kilka godzin, a najlepiej całą noc.

Smacznego!

Ja wiem, że temat psich kupek może nie za bardzo pasuje do kulinarnego bloga. Ale moim zdaniem to temat ważny, w Polsce zaniedbywany. Bo panowie ze straży miejskiej potrafią wlepić mandat dziewczynie z małym psiakiem, który załatwił się w krzakach, ale obok łysego pana z dobermanem, który akurat załatwia swoje potrzeby na środku ulicy, przejdą obojętnie. I to zdecydowanie w porządku w nie jest.