poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

Wstałam dzisiaj wcześnie. I choć wczoraj położyłam się późno, czuję się rześka i wypoczęta. Bardzo podekscytowana. Moje pierwsze Święta bez mojej Rodziny, za to w towarzystwie bliskich mojego C. Nasze pierwsze wspólne Boże Narodzenie. Zderzenie tak różnych tradycji będzie z pewnością ciekawym doświadczeniem. A ponieważ jego Rodzice są przemili, a Rodzeństwo bardzo ciepłe i przyjazne, denerwuję się tylko troszeczkę. Głównie jednak jestem ogromnie ciekawa, jak wyglądają duńskie Święta. Co będziemy jeść, o czym rozmawiać, jakie kolędy śpiewać. Wiem, że moja Mama będzie tęsknić, i mi też będzie jej brakowało, jednak zobaczymy się już wkrótce - obiecuję.

Korzystając z chwili ciszy przed pełnym emocji dniem chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia pogodnych, wesołych Świąt, rodzinnej atmosfery, a jeśli - jak ja - jesteście daleko od swoich bliskich - siły, żeby mimo wszystko Wigilia była udana. Mocy prezentów i samych pyszności na stole (wiem, wiem, większość dań przygotowaliście sami - muszą być wspaniałe!), zapachu choinki, który będzie Wam umilał ten jedyny w roku wieczór. Uśmiechów, śmiechów i poczucia, że ten rok był dobry. 
I oczywiście szczęśliwego Nowego Roku - oby był jeszcze lepszy!


Chciałabym też Wam podziękować - za wszystkie życzenia, za to, że o mnie pamiętacie - jest mi ogromnie miło i cieszę się bardzo

Do napisania w przyszłym roku!

czwartek, 20 grudnia 2012

Migdałowe, z lekką rumową nutą. Ciasteczka, a jak!

I znów Maggie mnie skusiła. Kiedy pokazała mi przepis na serca z Bazylei wiedziałam, że będę musiała je upiec. I choć mój niemiecki jest bardzo, bardzo zardzewiały, zacisnęłam zęby i przetłumaczyłam przepis z Küchen götter. Łatwo nie było, ale czego się nie robi dla ciasteczek... W dodatku takich ciasteczek! Wyszły obłędne - serio. Choć C. nadal najbardziej lubi te z żurawinami, ja jestem rozdarta... Serduszka wyszły bardzo delikatne, kruche z wierzchu, mięciutkie i lekko ciągnące w środku, z wyraźnym smakiem migdałów i posmakiem rumu, który podkręca całość i sprawia, że ciężko się od nich oderwać. Pachną obłędnie - rumem właśnie, ale też goździkami i cynamonem. W dodatku prezentują się uroczo - malutkie serduszka, w sam raz na jeden kęs. 

Ciasteczka, choć proste w wykonaniu, wymagają czasu. Nie naszego, bo spokojnie leżakują same, bez nadzoru. Należy je jednak odstawić na dwanaście godzin w temperaturze pokojowej - szczerze mówiąc nie wiem, jak to wpływa na smak, ale wyszły pyszne, więc widocznie tak ma być. Można więc ciasto przygotować rano i upiec wieczorem, lub, tak jak ja, zagnieść wieczorem, a upiec rano następnego dnia. Zapach niejednego łasucha wyciągnie z łóżka...

W przepisie podano, że powinnam otrzymać czterdzieści pięć sztuk. Patrząc na ilość surowego ciasta, nie chciało mi się w to wierzyć. Sięgnęłam więc po najmniejszą foremkę, jaką miałam, i - o dziwo! - udało się. Dokładnie czterdzieści pięć serduszek najpierw wycięłam, później upiekłam, a jeszcze później... Cóż, znikają błyskawicznie w niewyjaśnionych okolicznościach. No dobrze, przyznam się bez bicia - głównie z moją pomocą. Ale cóż ja mogę na to poradzić...?
Oryginalna receptura przewiduje dekorowanie cukrem - mi się to nie udało, więc zostawiłam takie, jakie są. Bez lukru, bez cukru - i wiecie co? Uważam, że i tak są śliczne. Nadadzą się idealnie na świąteczny prezent - gwarantuję, nikt im się nie oprze.

Serca z Bazylei


Składniki:
(na 45 sztuk)
  • 100 g ciemnej czekolady (85%)
  • 250 g mielonych migdałów
  • 250 g cukru pudru
  • 1 łyżeczka kakao
  • 1 łyżeczka mielonego cynamonu
  • 1/4 łyżeczki mielonych goździków
  • 2 białka
  • 1 łyżka rumu

Czekoladę rozpuścić i ostudzić.
Migdały uprażyć na suchej patelni, wystudzić. Wymieszać z przesianym cukrem pudrem, kakao, cynamonem i goździkami. 
Białka ubić na sztywną pianę, partiami wsypywać suche składniki. Na końcu wlać czekoladę i rum, zagnieść ciasto.
Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość 1 cm, foremką wykrawać serca. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, ostawić na 12 godzin w temperaturze pokojowej.

Piec w 180 st. C. przez 6-8 minut.
Ciasteczka po wyjęciu z piekarnika powinny być jeszcze bardzo miękkie, stwardnieją w czasie stygnięcia.

Smacznego!


Jeszcze tylko jeden dzień w pracy, i będę wolnym człowiekiem przez kolejnych dwanaście dni. Perspektywa świątecznej przerwy napawa mnie ogromnym optymizmem - muszę w końcu troszkę odpocząć. A czy może być lepszy odpoczynek, niż na kanapie, z kubkiem gorącej kawy w dłoni, tuż przy choince...?

wtorek, 18 grudnia 2012

Ulubione ciasteczka mojego chłopaka

Zdecydowanie. 
To te wygrały konkurs na najlepsze świąteczne łakocie. Musiałam pochować je na dnie puszek, żeby nie wyjadł od razu wszystkich. Co jest ogromnym komplementem, bo C. słodycze lubi, ale za nimi nie szaleje. Dlatego dumna z nich jestem niesłychanie i polecam Wam upiec przed Świętami - choć wyglądają niepozornie, smakują rewelacyjnie. Po prostu nie można się w nich nie zakochać, i już.

Przepis to modyfikacja tego na czekoladowo-pomarańczowe ciasteczka. Patrząc na nie zastanawiałam się, jak by smakowały z białą czekoladą... Chyba zaczynam mieć na jej punkcie lekkiego hopla, bo pojawia się niemal w każdym przepisie. Ale jakoś tak ostatnio pasuje mi... Do wszystkiego.

Poza czekoladą dokonałam jeszcze paru zmian, żeby wszystko dobrze się ze sobą komponowało. Zmniejszyłam ilość cukru i zamiast białego dałam jasny brązowy - podkreśla lekko karmelowy smak białej czekolady, która jest też słodsza od gorzkiej. Dorzuciłam suszoną żurawinę - bo, jak już wszyscy wiedzą, zakochałam się w tym połączeniu bez pamięci. Nie dawałam kardamonu, bo co za dużo, to niezdrowo (choć biała czekolada z kardamonem też smakuje świetnie, i takie połączenie też niedługo u mnie zagości). Wyszły obłędnie smacznie. W dodatku robi się je błyskawicznie. I choć nie wyglądają imponująco, warto się na nie skusić, bo zaskakują swoim smakiem. 

Białoczekoladowo-pomarańczowe ciasteczka z żurawiną


Składniki:
(na 30-35 sztuk)
  • 125 g białej czekolady
  • 100 g masła
  • 70 g jasnego brązowego cukru
  • 1 jajko
  • 245 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku dopieczenia
  • skórka otarta z 2 pomarańczy
  • 50 g suszonej żurawiny

Czekoladę rozpuścić na parze z masłem i ostudzić. Jajko ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, wymieszać ze skórką pomarańczową.

Do ubitego z cukrem jajka wlać czekoladę, wymieszać łyżką. Partiami dodawać mąkę, połączyć. Wsypać żurawinę, dokładnie wymieszać łyżką. Masa powinna być zwarta, ale delikatnie lepka.

Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce 1-2 godziny.

Schłodzone ciasto odwinąć z folii, formować kuleczki wielkości orzecha włoskiego, lekko spłaszczać. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w odstępach - ciasteczka sporo rosną. Piec 12-15 minut w 180 st. C.
Przestudzić na kratce.

Smacznego!

Dziś kupujemy ostatnie prezenty, C. nuci pod nosem świąteczne melodie, i nawet psa w jakimś takim jakby bardziej podniosłym nastroju (pewnie planuje, co nam powiedzieć w Wigilię). Sama czuję niecierpliwe łaskotanie w żołądku - to już naprawdę za chwilę!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Wymagające ciasteczka

Dziś też nie za długi wpis... 
Wczorajsza impreza udała się naprawdę znakomicie - rozweseleni alkoholem Duńczycy są bardzo, hmm... Ciekawi. W związku z tym, że zawarliśmy z C. umowę o alkoholizacji (ja prowadziłam wczoraj, w piątek to on będzie kierowcą), wspomnienia mam bardzo, ekhm... Żywe. Poza tym, że pod koniec już mi się troszkę oczy kleiły (pobudka przed piątą rano dawała o sobie znać), to uważam wieczór za udany. Gdyby jeszcze tylko bardziej się postarali w kwestii jedzenia (szału nie było, że tak powiem), to w ogóle byłaby bajka. Teraz zaczynam być ciekawa piątkowej zabawy...

Co do ciasteczek - śliczne są, prawda...? Urocze serduszka, zatopione w białej czekoladzie i obsypane pistacjami. Bardzo, bardzo świąteczne, z wyraźnym smakiem imbiru (jeśli nie przepadacie za jego ostrym aromatem, radzę zmniejszyć ilość - jest tutaj bardzo wyczuwalny), złagodzonym przez czekoladę. W środku znajdziecie też czekoladę (według oryginalnego przepisu należy ją zetrzeć na tarce, ale... O ile roztapianie czy siekanie sprawia mi ogromną przyjemność, o tyle tarcie to męczarnia jakich mało. Drobno posiekana działa jednak bardzo dobrze) i rodzynki, które nadają tej specyficznej, smakowitej słodyczy. Podsumowując - wyszły naprawdę pierwszorzędnie! Ale ile się z nimi nerwów najadłam...

Zagniotłam ciasto - wyszło podejrzanie rzadkie. Siedziało kilka godzin w lodówce, później jeszcze jedną w zamrażarce - i nic. Lepiło się niemiłosiernie, wałkowanie to mordęga mimo, że wałkowałam pomiędzy dwoma arkuszami papieru do pieczenia. Wykrawanie okazało się niemożliwe. Koniec.
Patrzę na zdjęcie w książce - idealne serduszka, wszystko gra. Więcej mąki...? Bałam się, że przez to będą twarde i niedobre. W związku z tym upiekłam rozwałkowany placuszek, ostudziłam i dopiero wtedy powycinałam serduszka. Wyszły, jak już pisałam, naprawdę dobre. Potrzebują tylko trochę cierpliwości...
I żelaznych nerwów też.

Przepis z Småkager. Kræs for slikmunde - pierwszy, który okazał się być tak niedopracowany. Do tej pory zastanawiam się, jak oni te ciastka przed pieczeniem wycinali...

Imbirowe serca w białej czekoladzie


Składniki:
(na 15-20 sztuk)
  • 50 g rodzynek
  • 65 g ciemnej czekolady (50%)
  • 40 g świeżego imbiru
  • 1 jajko
  • 20 g miękkiego masła
  • 30 g cukru
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 100 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

dodatkowo:
  • 120 g białej czekolady
  • 30 g niesolonych pistacji

Rodzynki i czekoladę drobno posiekać, imbir obrać i zetrzeć na tarce.
Masło zmiksować z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą masę, wbić jajko, zmiksować do połączenia składników.
Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, wymieszać z rodzynkami, czekoladą i imbirem. Partiami dodawać do masy maślano-jajecznej.

Masę zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce 1-2 godziny.

Schłodzoną masę rozwałkować między dwoma kawałkami papieru do pieczenia na kwadrat o grubości 3-4 mm. Przełożyć na blachę razem z papierem na spodzie.

Piec w 180 st. C. 12-15 minut.
Ostudzić na kratce.

Całkowicie ostudzone ciasto pokroić w kwadraty lub wicinać foremką dowolne kształty.

Pistacje drobno posiekać.
Czekoladę rozpuścić.

Połowę ciastek zanurzać w czekoladzie, następnie brzegi w pistacjach. Odłożyć do zastygnięcia.

Smacznego!

Siedzę sobie z kubkiem gorącej herbaty i patrzę na choinkę - udała nam się w tym roku, nawet pachnie choinką. C. leży wyciągnięty na kanapie z psą wtuloną w ramię.
Dobrze jest.

niedziela, 16 grudnia 2012

Świąteczny deser na niedzielę

Dzisiaj króciutko, ale zapewniam, że to nie dlatego, że nie ma o czym pisać. Dopiero co wróciłam z pracy, szybki prysznic i trzeba upodobnić się do człowieka, bo niedługo wychodzimy z domu - w końcu, po trudach listopada i grudnia, nagroda - Julefrokost, czyli Xmas party. Mam nadzieję, że po pobudce przed piątą rano starczy mi sił na całonocne szaleństwa. 

Dlatego szybciutko opowiem Wam o chyba najlepszym deserze, jaki do tej pory pojawił się na blogu. Całkiem prosty i szybki w przygotowaniu, wygląda naprawdę ładnie, a smakuje bosko! Szczerze mówiąc byłam zaskoczona, że wyszło aż tak dobrze. Po blondynce w czerwieni wiedziałam, że połączenie żurawiny i białej czekolady jest naprawdę genialne, dlatego stwierdziłam, że koniecznie muszę je wykorzystać jeszcze gdzie indziej. Znów natchnęła mnie Pomidorowa Ania. Na początku chciałam przygotować właśnie takie smarowidło, doszłam jednak do wniosku, że wolę deserek. Sięgnęłam więc do Złotej księgi czekolady, gdzie znalazłam przepis na mus z białej czekolady. Zmieniłam to i owo (dodałam białka, żeby całość była bardziej puszta i delikatnie zmieniłam proporcje), przygotowałam masę żurawinową też z małymi zmianami (nie chciałam otwierać całej butelki wina dla 50 mililitrów, dlatego użyłam soku pomarańczowego, bo akurat pomarańczy mam pod dostatkiem; dodałam też cynamon - bo to taka świąteczna przyprawa...), a następnie jedno z drugim poukładałam warstwami w kieliszkach. Wyszły mi trzy porcje jak na zdjęciu, jednak spokojnie można przygotować cztery nieco mniejsze.

C. był zachwycony - zajadał, aż mu się uszy trzęsły! Słodki i puszysty mus, delikatnie przełamany smakiem Amaretto rewelacyjnie komponuje się z kwaskową masą żurawinową. Całość smakuje świątecznie, a prezentuje się elegancko. Deser idealny na przedświąteczną niedzielę!

Mus z białej czekolady z żurawinową wkładką


Składniki:
(na 3-4 porcje)
  • 250 g świeżej żurawiny
  • 40 g cukru
  • sok z 2 pomarańczy
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1 łyżeczka żelatyny
  • 1 łyżka zimnej wody
  • 2 łyżki gorącej wody

mus czekoladowy:
  • 75 g białej czekolady
  • 2 jajka
  • 2 łyżki cukru
  • 1 łyżeczka żelatyny
  • 1 łyżka zimnej wody
  • 2 łyżki gorącej wody
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 łyżka likieru Amaretto

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie zalać gorącą i mieszać aż do całkowitego rozpuszczenia. 
Żurawinę umieścić w garnku z sokiem pomarańczowym i cynamonem. Gotować na średnim ogniu, aż żurawina popęka, a masa dość mocno odparuje. Zdjąć z ognia, przetrzeć przez sito. Wymieszać z żelatyną, odstawić do całkowitego ostudzenia.

Czekoladę rozpuścić i ostudzić. 
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie zalać gorącą i mieszać aż do całkowitego rozpuszczenia. 
Żółtka ubić z 1 łyżką cukru na puszystą, jasną masę. Dodać czekoladę, żelatynę i Amaretto, zmiksować. Kremówkę ubić na sztywno, dodać do masy żółtkowej, delikatnie wymieszać łyżką. Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec dodając cukier. Delikatnie wmieszać łyżką do kremu. 

W szklankach układać warstwami na przemian mus czekoladowy i masę żurawinową, zaczynając i kończąc na musie i schładzając każdą warstwę przez pięć minut w lodówce przed nałożeniem kolejnej. Na wierzch wyłożyć po łyżeczce żurawin. 
Schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny przed podaniem.

Smacznego!


Udanej niedzieli Wam życzę.
I trzymajcie kciuki, żebym się w moich cudnych szpilkach nie połamała.

piątek, 14 grudnia 2012

Mak, powidła, biała czekolada...

Kiedy zobaczyłam te gwiazdki w Småkager. Kræs for slikmunde wiedziałam, że muszę je przygotować. Urocze maleństwa w czarne kropeczki, w dodatku przełożone powidłami śliwkowymi - mniam. Na zdjęciach udekorowane były mleczną czekoladą i lukrem, mi jednak bardziej pasowała tutaj biała. Ciasteczka same w sobie nie są zbyt słodkie, jednak w połączeniu z powidłami i odrobiną białej czekolady smakują wyśmienicie. W dodatku prezentują się naprawdę świątecznie. Nie trudne do wykonania, choć nieco czasochłonne. Mi ciasto, mimo usilnych starań, nie dawało się zagnieść - jednak po dodaniu śmietany wszystko poszło gładko. Wszystko zależy od wielkości jajka - dlatego warto najpierw spróbować połączyć wszystko bez dodatku śmietany, a dolać ją dopiero, jeśli pojawią się problemy.

Dziś udało mi się skorzystać z dziennego światłą, żeby zrobić zdjęcia - od razu widać różnicę. Niestety nie mogę sobie na ten luksus pozwalać częściej - zazwyczaj, kiedy jeszcze jest jasno, jestem w pracy. A po czternastej światło nie nadaje się już do niczego, niestety... I nawet moje skośne okno nie pomaga. Cóż, do lata przecież coraz bliżej...

Makowe gwiazdki z powidłami śliwkowymi


Składniki:
(na 30-35 złożonych ciasteczek)
  • 200 g mąki pszennej
  • 75 g zimnego masła
  • 25 g cukru
  • 1 jajko
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 100 g suchego maku
  • 2 łyżki śmietany kremówki (38%)

dodatkowo:
  • 80 g białej czekolady
  • 130 g gęstych powideł śliwkowych

Mąkę przesiać do miski, wymieszać z cukrem, makiem i skórką z cytryny. Dodać masło, całość posiekać. Wbić jajko, szybko zagnieść gładkie ciasto. Jeśli nie będzie chciało się skleić - dodać śmietanę.

Z ciasta uformować kulę, schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość 2-3 mm, wyciąć gwiazdki lub inne kształty. Ułożyć ciasteczka na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 175 st. C. przez 10 minut.
Ostudzić.

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Przełożyć do woreczka cukierniczego z okrągłą końcówką, wycisnąć paseczki na połowę ciastek. Odstawić do zastygnięcia.

Na ciasteczka bez czekolady wykładać po pół łyżeczki (lub więcej, w zależności od wielkości ciastek) powideł, przykrywać gwiazdkami z czekoladą, lekko dociskając. 

Smacznego!


Wiecie, że już tylko dziesięć dni do Wigilii...? Odliczacie, czekacie? Prezenty już kupione? Menu ułożone? Czy w codziennym zabieganiu jeszcze nie do końca zdajecie sobie sprawę, że to prawie już...?

czwartek, 13 grudnia 2012

Migdałowe serduszka z ciekawym składnikiem i bardzo smakowita paczka

Mania pieczenia ciasteczek ma się dobrze, powiedziałabym nawet, że ewoluuje. Dzisiaj co prawda nic - po pobudce o czwartej trzydzieści, cichym buncie auta, które postanowiło nie ruszać się z wygodnego miejsca parkingowego, spóźnieniu się do pracy tylko (!) pół godziny, a później czekaniu na autobus do domu około godziny w warunkach, powiedzmy, niezbyt ciepłych (za to z dobrą książką w zamarzających nawet w rękawiczkach dłoniach), lekkim spoceniu się w autobusie i finalnie dotarciu do domu i zawinięciu się w koc - nie mam siły. Może później zbiorę się w sobie na tyle, żeby umoczyć inne serduszka i gwiazdki w białej czekoladzie. Na razie grzeję ręce gorącym kubkiem z jeszcze cieplejszą zawartością i pochrupuję gotowe już ciasteczka. 

Te słodkości znalazłam na  blogu Pomidorowej Ani - zachwyciły mnie nie od pierwszego wejrzenia (choć są urocze), ale od chwili kiedy wyczytałam, że w składzie znajdują się... Zmielone suszone morele! No tego to się w ciasteczkach nie spodziewałam... Musiałam wypróbować ten patent.
I cóż - okazał się świetny! Ciacha wyszły chrupiące, migdałowe, ze słodkim posmakiem moreli w tle. W dodatku prezentują się naprawdę wspaniale - nawet mi wyszły równiutkie jak spod igły, idealne. Zakochacie się w nich - gwarantuję.

Migdałowo-morelowe serduszka


Składniki:
(na 30 sztuk)
  • 100 g mielonych migdałów
  • 70 g cukru pudru
  • 15 g mąki ziemniaczanej
  • 80 g mąki pszennej
  • 65 g suszonych moreli
  • 2 łyżki mleka
  • 75 g miękkiego masła

dodatkowo:
  • 30 całych migdałów

Oba rodzaje mąki przesiać z cukrem pudrem, wymieszać z migdałami.
Morele zmielić z mlekiem blenderem na gładką masę. Razem z masłem dodać do sypkich składników, zagnieść ciasto.
Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez noc (lub w zamrażarce przez 45-60 minut).

Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość 7 mm, wycinać foremką serduszka. W każde ciasto wcisnąć cały migdał.
Ciasteczka ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 150 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!


Poza ciasteczkami na jakość mojego popołudnia duży wpływ miały dwie paczki. Jednak leżała na stole od wczoraj, ale przy C. nie chciałam jej rozpakowywać (nie byłam pewna, co jest w środku), a drugą znalazłam... Na progu mieszkania! Nie wiedziałam, że listonosz może ot tak, zostawić przesyłkę, bez pokwitowania ani nic... Cóż... Ważne, że już ją mam, i mogę się cieszyć zawartością. Poza prezentami świątecznymi dla C. (World kitchen Ramsey'a, The Oxford companion to wine Jancis Robinson - wielka księga, mam nadzieję, że C. się ucieszy - i fartuchem z uroczym napisem don't mess with the chef) są też przedświąteczne prezenty dla mnie: dwa razy panna Dahl oraz Scandilicious baking Signe Johansen. Wertuję książki w te i z powrotem i nie mogę się nimi nacieszyć. Wspaniałe! 
Taka przesyłka zdecydowanie może uratować nawet czwartek trzynastego...

wtorek, 11 grudnia 2012

Kawa po zimowym spacerze

Wczoraj wieczorem piekłam ciasteczka. Kiedy już pozagniatałam wszystkie ciasta, włożyłam do lodówki, usiadłam na chwilę i stwierdziłam, że przydałby się jakiś deser. Ciasteczka i owszem, pyszne są, ale nagle nabrałam ochoty na coś delikatnego, kremowego... Z żurawiną - koniecznie! Żurawina jednak nie mnoży się w lodówce sama z siebie, trzeba więc było ruszyć do sklepu. A nadmienić muszę, że świeżą w mojej wiosce można kupić tylko w jednym sklepie, oddalonym od mojego cieplutkiego mieszkanka o całe dwa przystanki autobusowe (ciekawa miara odległości, nieprawdaż...?). Nic to - ubrałam dwa swetry, szczelnie owinęłam się szalem, naciągnęłam czapkę niemal na oczy i wyszłam z domu. Okazało się, nie jest tak strasznie, jak myślałam. Nie wiało, a śnieg prószył delikatnie. Sama przyjemność, taki spacer. 

Kiedy jednak wyszłam ze sklepu z całymi 250 gramami żurawiny (i czekoladą - a jak) okazało się, że śnieg prószy już mniej delikatnie, a i wiatr wziął się nie wiadomo skąd i sprawiał, że czułam go nawet pod moimi dwoma swetrami. Trudno się mówi - pomaszerowałam dzielnie do domu, a kiedy tylko przestąpiłam próg doznałam olśnienia - muszę sobie kawy zrobić! I to nie jakiejś zwykłej, tradycyjnej, ale z twistem. Sięgnęłam więc po En aromatisk nydelse: Kaffe - książkę, która mnie ostatnio zachwyciła, choć znajduje się w moim posiadaniu już jakiś czas. Upiekłam ciasteczka kawowe, teraz więc nadszedł czas na kawę. Miałam zaznaczonych wcześniej kilka przepisów, a jednym z nich okazała się receptura na kawę po meksykańsku. Hmpf... Czy ma ona cokolwiek z Meksykiem wspólnego - nie mam pojęcia. Ale kawa z czekoladą i bitą śmietaną nie może być niedobra, prawda...?

Oczywiście, że nie. Kawa - koniecznie gorąca! - jest naprawdę pyszna - słodycz czekolady cudownie łagodzi kawową gorycz, a śmietanka sprawia, że całość nabiera wyjątkowej delikatności i staje się pysznie kremowa. Smak podkręca odrobina gałki muszkatołowej.
Przy przygotowaniu tej kawy trzeba pamiętać tylko o jednym - kawę z czekoladą trzeba dobrze razem wymieszać - inaczej porobią się glutki, które mi osobiście przeszkadzają. Można też nie mieszać wcale, tylko na dno filiżanek wlać czekoladę, a na to kawę - wtedy będziemy czuli po kolei wszystkie smaki.

Kawa po meksykańsku



Składniki:
(na 2 porcje)
  • 300 ml mocnej kawy
  • 50 g ciemnej czekolady (60%)
  • 50 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
Czekoladę rozpuścić, wymieszać dokłądnie z gorącą kawą. Przelać do filiżanek, udekorować ubitą na sztywno kremówką. Wierzch posypać gałką muszkatołową.

Smacznego!

Dzisiaj idziemy z C. na świąteczne zakupy - mamy całe mnóstwo prezentów do kupienia! Coś mi się wydaje, że w jedno popołudnie rady nie damy... Ale ciii, trzeba być optymistą, prawda...?

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Czekoladowe maleństwa

W niedzielę obudziłam się i z zachwytem patrzyłam przez okno przez kilkanaście minut. Chwilę później byłam już ubrana i niemal siłą wyciągałam C. z łóżka marudząc, że koniecznie musimy iść do parku teraz, zaraz. Natychmiast! Wszystko dlatego, że przez noc napadało całe mnóstwo śniegu! Mięciutki, puszysty, w dodatku idealny do lepienia śnieżek. Z Ptysią miałyśmy ogromną frajdę goniąc się - ja miałam śniegu po kostki, ona niemal w nim tonęła. I muszę powiedzieć, że wyglądała przezabawnie kicając bardziej jak zając niż chodząc jak na poważnego psa przystało. 
Dziś niestety śnieg jest już strasznie twardy - w ciągu dnia nieco się roztopił, w nocy znów zamarzł. Chodniki śliskie niemożliwie, więc spacer moją szalejącą psą do najbezpieczniejszych nie należał. Nic to. Ważne, że wszędzie jest biało - oby tak zostało aż do Świąt.
I tylko C. marudził, że wcale nie chce mu się jechać do pracy. W sumie, to się nie dziwię - też by mi się nie chciało...

W sobotę za to, kiedy C. był pół dnia poza domem, szalałam w kuchni z następną partią ciasteczek - tym razem upiekłam cztery rodzaje maleńkich pyszności. Przepis na pierwsze, które chcę Wam pokazać, pochodzi z książki Småkager. Kræs for slikmunde. Kupiłam ją już dość dawno, bo zachwyciła mnie objętością (prawie 200 stron formatu A4), ilością i różnorodnością przepisów, a także ślicznymi, kolorowymi zdjęciami. Nie jestem wielką fanką pieczenia ciasteczek - szczególnie tych, które trzeba wycinać i wykrawać - i miałam nadzieję, że taka pozycja na półce zmieni moje nastawienie. Cóż... Przed Świętami, kiedy ogarnął mnie ciasteczkowy szał, okazała się niezwykle przydatna. 
Te akurat pyszności robiłam już kilka razy wcześniej, jednak aromat pomarańczy i czekolady, delikatnie podkręcony kardamonem może być bardzo świąteczny. Poza tym ciacha są naprawdę świetne - robi się je błyskawicznie i bardzo łatwo, i choć nie wyglądają powalająco, zaskakują bogatym smakiem. Do puszki jak znalazł!

Czekoladowo-pomarańczowe całuski z nutą kardamonu


Składniki:
(na 25-30 sztuk)
  • 125 g ciemnej czekolady (70%)
  • 100 g masła
  • 100 g cukru
  • 1 jajko
  • 200 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku dopieczenia
  • 1 łyżeczka kardamonu
  • 1 łyżka kakao
  • skórka otarta z 2 pomarańczy
dodatkowo:
  • 1 łyżka cukru pudru
Czekoladę rozpuścić na parze z masłem i ostudzić. Jajko ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, wymieszać z kardamonem, kakao i skórką pomarańczową.

Do ubitego z cukrem jajka wlać czekoladę, wymieszać łyżką. Partiami dodawać mąkę, połączyć. Masa powinna być zwarta, ale delikatnie lepka.

Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce 1-2 godziny.

Schłodzone ciasto odwinąć z folii, formować kuleczki wielkości orzecha włoskiego, lekko spłaszczać. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w odstępach - ciasteczka sporo rosną. Piec 12-15 minut w 180 st. C.
Przestudzić na kratce.

Jeszcze ciepłe ciasteczka oprószyć cukrem pudrem.

Smacznego!


Mam nadzieję, że ciasteczka jeszcze Wam się nie znudziły - dziś piekę kolejne (jeszcze jedna puszka czeka na wkładkę).

piątek, 7 grudnia 2012

Słoneczny krem na rozgrzanie

Jeśli ktoś zagląda tu regularnie to wie, że uwielbiam zupy (jak nie wystarczy, że zajrzy do zakładki z zupami). Szczególnym uczuciem darzę kremy - gęste, sycące i rozgrzewające. Mam do nich sentyment szczególnie w okresie jesienno-zimowym, kiedy ciągle marznę, a dłonie przez większość czasu mam jak sople lodu. Miska takiej zupy od razu sprawia, że jest mi cieplej na ciele i duszy.

Moim ulubionym jest krem z marchewki - doprawdy nie wiem, jak to się stało, że jeszcze nie ma go na blogu! Robię go dość często - szybki, łatwy, z dostępnych i niedrogich składników. Tym razem chciałam jednak jakoś go urozmaicić, dlatego zaczęłam szukać inspiracji na znajomych blogach. Na blogu Moje pasje zobaczyłam krem z marchewki z mleczkiem kokosowym. Hmm... Słyszałam już o tym nie raz, ale nie mogłam się przekonać. Ale w końcu czasem trzeba zaryzykować, więc postanowiłam spróbować. Kiedy już kupiłam wszystko okazało się, że moja puszka mleka jest mniejsza, niż w oryginale. Stwierdziłam, że na początek to dobrze - przynajmniej nie dam za dużo. I muszę powiedzieć, że taka ilość akurat mi odpowiada - mleczko kokosowe jest delikatnie wyczuwalne w tle, zostawia na języku posmak kokosa, ale nie dominuje nad marchewką. Kolendra i imbir subtelnie wzbogacają smak - całość naprawdę przypadła mi do gustu i myślę, że jeszcze nie raz skorzystam z tego przepisu.

C. też zjadł i stwierdził, że za mało słona... Dobrze, że w tę stronę, bo dosypać soli to przecież żaden problem.

Krem z marchewki z imbirem i mleczkiem kokosowym



Składniki:
(na 4 porcje)
  • 2 łyżki masła
  • 1 cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 900 g marchewki
  • 2centymetrowy kawałek świeżego imbiru
  • 1/2 łyżeczki mielonej kolendry
  • 2 łyżeczki curry
  • 1/4 łyżeczki mielonego ziela angielskiego
  • 2 łyżeczki soku z cytryny
  • 1,5 l bulionu
  • 165 ml mleczka kokosowego
  • sól
  • pieprz

W garnku podsmażyć na maśle pokrojoną w kostkę cebulę przez 2 minuty, dorzucić przeciśnięty przez praskę czosnek, starty na tarce imbir, kolendrę, curry i ziele angielskie. 
Kiedy cebula się zezłoci, dołożyć pokrojoną w plasterki marchewkę, chwilę smażyć. Całość zalać bulionem i gotować, aż marchewka zmięknie 30-40 minut.
Po tym czasie zdjąć z ognia, wlać sok z cytryny i mleczko, zmiksować zupę blenderem. 

Doprawić do smaku solą i pieprzem.

Smacznego!

Specjalnie do tej zupy kupiłam świeży imbir - i teraz zastanawiam się, do czego by go dodać... Uwielbiam jego smak, więc z pewnością się nie zmarnuje, tylko... Chcę czegoś nowego. Jakieś propozycje?

czwartek, 6 grudnia 2012

Dziwne poranki. I ciasteczka do ślicznej puszki

Miewamy czasem z C. dziwne poranki. Dziwne dlatego, że bywa to nasze jedyne wspólne kilkanaście minut w ciągu dnia. Dziwne dlatego, że on jest już po pracy, a ja dopiero szykuję się do wyjścia. Dziwne dlatego, że nie ma jeszcze nawet piątej...

Bywa, że C. ma wieczorno-nocne zmiany - po dwunastu godzinach na nogach wraca do domu w okolicach czwartej rano. Ja z kolei idę do pracy na szóstą, więc C. zamiast od razu położyć się spać uruchamia nasz ogromny ekspres i budzi mnie buziakiem i zapachem drażniącym nos. Zawijam się wtedy szczelnie w kołdrę i małymi kroczkami wędruję do drugiego pokoju, gdzie sadowię się wygodnie w rogu kanapy i czekam, aż C. postawi przede mną parujący kubek. I choć lekko parzy dłonie, wypijam zawartość z wielką przyjemnością - dzięki temu pierwsze godziny w pracy, przed tradycyjną kawą o dziewiątej z dziewczynami, będą znacznie łatwiejsze. 
Później ja wędruję do łazienki, a C. prosto do łóżka - kiedy wrócę do domu, jego już nie będzie - ach, praca, praca...

Lubię i nie lubię tych naszych dziwnych poranków. 
Lubię, bo przyjemnie się siedzi w takiej półsennej atmosferze, szczególnie zimą, kiedy okna zasypane są śniegiem, a ulubiona lampka daje ciepłe, czerwonawe światło. Bo jeszcze przez chwilę mogę nie myśleć o nadchodzącym dniu, i jeszcze przez pięć minut mogę udawać, że śpię.
Nie lubię, bo zamiast tego wolałabym się zwinąć w kłębek i spać dalej. Ale czasem nie można, a przecież lepiej zacząć dzień w przyjemny sposób.

Kiedy mamy szczęście, do przedporannej kawy mamy też jakieś ciacho lub ciasteczka. Ponieważ ogarnęła mnie świąteczna mania, tym razem drobiazgi ze ślicznej puszki, którą kupił mi C. Właściwie kupił mi trzy - ta jest najmniejsza, i już nie ma w niej tylu ciasteczek, co na zdjęciu. Bo raz ja, raz on podchodzimy, uchylamy wieczko i podkradamy po jednym maleństwie.
Kakaowe, z kawowym aromatem. Myślę, że byłby on bardziej wyczuwalny, gdyby do ciasta dodać sypką kawę rozpuszczalną, jednak robiłam je zgodnie z przepisem, który znalazłam w duńskiej książce En aromatisk nydelse: Kaffe. Oczarowały mnie na zdjęciach, więc musiałam je przygotować. Oczywiście perłowy cukier, który kupiłam, wcale taki perłowy nie jest. Z większymi kuleczkami będą prezentować się jeszcze bardziej atrakcyjnie. Polecam - i na Święta, i do przedporannej kawy.

Kawowo-kakaowe ciasteczka z cukrem perłowym


Składniki:
(na 35 sztuk)
  • 125 g masła
  • 100 g cukru
  • 1,5 łyżeczki cukru waniliowego
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 3 łyżki ostudzonej, mocnej kawy
  • 200 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżka kakao
dodatkowo:
  • 10 g cukru perłowego
Masło utrzeć z cukrem, cukrem waniliowym i solą na puszystą masę. Wlać kawę, zmiksować.
Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, wymieszać z kakao. Partiami dodawać do masy maślanej, miksując na najniższych obrotach miksera.

Z masy uformować 35 małych kuleczek wielkości orzecha włoskiego. Każdą spłaszyczyć, schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Schłodzone ciasteczka przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Każdą posypać cukrem perłowym, delikatnie wciskając go w każde ciasteczko.

Piec w 175 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Dziś Mikołajki - w Danii się ich nie obchodzi, ale w Polsce jak najbardziej. Może znacie łasucha, który ucieszyłby się z takiej puszeczki pełnej ciasteczek...?

środa, 5 grudnia 2012

Jeszcze inne biscotti

Tak, tak, wiem, nudna już jestem z tymi biscotkami. Obiecuję, że w tym tygodniu to już ostatnie.
Nie mogę się opanować - uwielbiam te chrupiące ciasteczka, a zamiłowanie C. do maczania ich w popołudniowej kawie tylko dodatkowo mnie nakręca. Zamiast piec inne drobiazgi - wszystkie smaki, które roją mi się w głowie zamieniam właśnie na biscotti. Z drugiej strony - skoro coś mi smakuje, to dlaczego sobie nie dogodzić? Za jakiś czas mi się znudzi, i znowu zacznę piec serniki...

Tym razem zapraszam Was na ciasteczka kawowe - bo, jak pewnie wiecie, uwielbiam wszystkie słodycze z dodatkiem kawy - lody, serniki, ciasteczka właśnie... Nie mogąc się więc zdecydować, które upiec najpierw  - zrobiłam i te, i z dodatkiem przyprawy do piernika. I teraz, po zjedzeniu kilku sztuk każdego rodzaju, nadal nie mogę się zdecydować, które smakują mi bardziej. W tych smak kawy jest mocno wyczuwalny, ciasteczka są nawet lekko gorzkawe. Słodyczy nadają suszone śliwki i rodzynki. Dzięki odrobinie kakao mają wspaniały, kawowy kolor. Ciężko nie sięgać do puszki po kolejne, oj ciężko...

Kawowe biscotti z migdałami, rodzynkami i suszonymi śliwkami


Składniki:
(na 8-10 sztuk)
  • 30 g miękkiego masła
  • 70 g cukru
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 110 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżki kawy rozpuszczalnej
  • 1 łyżka kakao
  • 60 g obranych, całych migdałów
  • 50 g rodzynek
  • 50 g suszonych śliwek

Masło utrzeć z cukrem. Wbić jajko, dokładnie zmiksować. Wlać ekstrakt, połączyć.
Mąkę przesiać z kakao i proszkiem do pieczenia, wymieszać z kawą. Partiami wsypywać do masy maślano-jajecznej, miksując na najniższych obrotach miksera.
Śliwki pokroić w kosteczkę, razem z rodzynkami i migdałami dodać do masy, dokładnie wymieszać łyżką.

Z ciasta uformować wałeczek, lekko spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny.
Schłodzone ciasto odwinąć z folii, przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 20-30 minut. 

Wyjąć z piekarnika, przestudzić 10 minut. Pokroić ukośnie w 1centymetrowe kromki, ułożyć płasko na blasze.

Piec 20 minut w 180 st. C.
W połowie przewrócić na drugą stronę.
Ostudzić na kratce.

Przechowywać w szczelnym pojemniku.

Smacznego!

Dziś C. ma wolne - planujemy później wybrać się na spacer do lasu - wszystko jest ośnieżone i lekko zamarznięte, więc wygląda zupełnie inaczej, niż kiedy byliśmy tam ostatnim razem. Ptysia z pewnością się ucieszy!

wtorek, 4 grudnia 2012

Zwiedziona na pokuszenie - bananowo-czekoladowe...

I znów Maggie mnie skusiła. Ja nie wiem, jak ta kobieta to robi - co podrzuci mi jakiś przepis, ślinianki zaczynają mi intensywniej pracować i nie mogę się oprzeć, żeby też nie upiec kolejnej pyszności.
Tym razem pokazał mi przepis Małgosi, i od razu przepadłam. Uwielbiam chlebki bananowe. W ogóle banany darzę ogromnym uczuciem - tak samo jak mój Tata (choć on preferuje je na surowo). Ja uwielbiam koktajle z ich dodatkiem, ciasta wszelakie to niebo w gębie, a z miski wyjadam w tempie błyskawicznym. 
W zasadzie miałam upiec to ciacho już w piątek, ale... Najpierw okazało się, że banany, które kupiłam, wymagają chwili leżakowania. W sobotę i niedzielę byłam tak zmęczona po pracy, że nie miałam sił nawet posta o ciasteczkach napisać, a gdzie tu ciasto piec... Dopiero wczoraj zebrałam się w sobie, i zabrałam się za pieczenie. I wiecie co? Żałuję, że tak późno, bo ten paskudny weekend z pewnością byłby lepszy, gdybym na śniadanie mogła zjeść kawałek takiego chlebka. Jest niesamowicie wilgotny - na zjdęciach wygląda nawet nieco zakalcowato, ale nie dajcie się zwieść - wszystko pod kontrolą, smakuje rewelacyjnie. Banany są wyczuwalne, ale zrównoważone przez czekoladę, a chrupiąca, orzechowo-cynamonowa kruszonka uzupełnia całość. No po prostu nie można przejść obok tego cuda obojętnie! I choć upiekłam całkiem sporą ilość, znika w zastraszającym tempie.

Co do formy - można użyć większej, ale nie mniejszej. Moje ciacho bardzo wyrosło, z mniejszej keksówki może się wylać.
Co do oryginalnego przepisu - dokonałam jedynie drobnych zmian z powodu braków w zaopatrzeniu. Orzechy macadamia zmieniłam na laskowe, a kakao pominęłam, bo wybyło przy pieczeniu ciasteczek... No i mąki takiej magicznej jak Gosia nie miałam. 
I tak wyszło pysznie!

Bananowo-czekoladowe ciasto z nutką cynamonowo-orzechową



Składniki:
(na keksówkę 27x8 cm)
  • 150 g miękkiego masła
  • 140 g cukru
  • 3 jajka
  • 160 g mąki pszennej
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 100 g ciemnej czekolady (70%)
  • 25 g mlecznej czekolady
  • 25 g białej czekolady
  • 4 banany

kruszonka:
  • 50 g miękkiego masła
  • 30 g mąki pszennej
  • 30 g cukru
  • 1 łyżka cynamonu
  • 65 g orzechów laskowych

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, partiami dodawać do masy.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, ostudzić. Wmiksować do masy.
3 banany zmiksować blenderem na gładką masę. Dodać do ciasta.
Masę przełożyć do formy wyłożónej papierem do pieczenia.

Orzechy drobno posiekać. Wymieszać suche składniki na kruszonkę, dodać masło, rozetrzeć palcami.
Wyłożyć kruszonkę na ciasto. Ostatniego banana pokroić w plasterki, powciskać pionowo w ciasto.

Piec w 170 st. C. przez 45-60 minut.
Wystudzić przed krojeniem.

Smacznego!


Jak tam pogoda? U nas rano padał śnieg - gdy obudziłam się na dobre o godzinie wyjątkowo później (musiałam odespać ten straszliwy weekend w końcu) okna znowu był całe ośnieżone. Psica jest śniegiem zachwycona - wsadza nos gdzie popadnie, a potem fuka i prycha. I wcale jej się nie dziwię - wczoraj z Gosią rzucałyśmy się po pracy śnieżkami. Raz się żyje, prawda...?

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Zaśniegowanie. I biscotti o smaku piernika

Siódma czterdzieści. Budzik. Drzemka. I jeszcze pięć minut.
Otwieram oczy. Przecieram je ze zdziwieniem - w pokoju jest zupełnie ciemno. Owszem, zdążyłam się już przyzwyczaić, że wstając przed piątą niemal nie jestem w stanie zobaczyć drzwi do łazienki, jednak trzy godziny później spodziewałam się chociaż zalążka światła... Dopiero gdy uważniej przyjrzałam się szybie zauważyłam, że jest kompletnie zasypana śniegiem. Czym prędzej pobiegłam do drugiego pokoju żeby wyjrzeć przez nasze jedyne normalne okno. 
Biało. Wszędzie. 
Dachy sąsiednich domów zasypane, czerwone huśtawki w ogrodzie w ciągu godziny zostały przemalowane na biało. Z pewnym niepokojem wychodziłam z domu - chodniki ośnieżone, choinka na największym rondzie obsypana śniegiem wyglądała przecudnie. Lampki na ulicach już się świecą, wszystko nabiera świątecznego charakteru.

I ten zapach... Wiecie, jak pachnie śnieg? Mrozem i świeżością. Nic innego nie wprawia mnie w ten szczególny nastrój - wtedy chcę, żeby w domu zapachniało piernikiem i pomarańczą. Zapalam świeczki i cieszę się nastrojowymi cieniami na ścianach. A później zakopię się pod kołdrą i będę patrzeć w moje zasypane śniegiem okno. A jeszcze później C. wróci z pracy i ogrzeje mi zmarznięte stopy.

Aromat piernika unosi się u nas od piątku - wtedy zaczęłam piec ciasteczka. Zapełniłam już dwie puszki, ale wątpię, żeby w stanie nienaruszonym dotrwały do Świąt. To nic - mam mnóstwo pomysłów, co jeszcze mogę do nich schować.
Dzisiaj chciałabym pokazać kolejne biscotti - twarde, chrupiące ciasteczka. Zrobiłam je tak, jak pierwsze, które pojawił się na blogu, zmieniając tylko dodatki. Pojawiły się więc orzechy włoskie i suszone śliwki, do tego całe mnóstwo przyprawy do piernika i delikatny aromat pomarańczy w tle. Boskie! Dzięki dodatkowi kakao mają głęboki, zachwycający kolor. Mówię Wam - nie ma nic lepszego do kawy na pierwsze ośnieżone wieczory.

Piernikowe biscotti z orzechami włoskimi i suszonymi śliwkami


Składniki:
(na 8-10 sztuk)
  • 30 g miękkiego masła
  • 90 g ciemnego brązowego cukru
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 2 łyżki złotego syropu
  • 110 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 łyżki przyprawy do piernika
  • 2 łyżki kakao
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • 75 g orzechów włoskich
  • 60 g suszonych śliwek
Masło utrzeć z cukrem. Wbić jajko, dokładnie zmiksować. Wlać ekstrakt i złoty syrop, połączyć.
Mąkę przesiać z kakao i proszkiem do pieczenia, wymieszać z przyprawą do piernika i skórką z pomarańczy. Partiami wsypywać do masy maślano-jajecznej, miksując na najniższych obrotach miksera.
Śliwki pokroić w kosteczkę, orzechy grubo posiekać. Dodać do masy, dokładnie wymieszać łyżką.

Z ciasta uformować wałeczek, lekko spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny.
Schłodzone ciasto odwinąć z folii, przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 20-30 minut. 

Wyjąć z piekarnika, przestudzić 10 minut. Pokroić ukośnie w 1centymetrowe kromki, ułożyć płasko na blasze.

Piec 20 minut w 180 st. C.
W połowie przewrócić na drugą stronę.
Ostudzić na kratce.

Przechowywać w szczelnym pojemniku.

Smacznego!


W Polsce są Mikołajki. W Danii ich nie obchodzą, co jednak nie znaczy, że nie ma przedsmaku świątecznych prezentów. Powiem więcej - Duńczycy ewoluowali na wyższy poziom, bo dzieci dostają drobne prezenty codziennie od pierwszego grudnia aż do Wigilii, a dorośli obdarowują się drobiazgami w każdą niedzielę adwentową.
Miła tradycja, prawda...?