piątek, 27 kwietnia 2012

Jak przez szkło

Jak już wspomniałam - ostatnio dużo czytam. Pisząc dużo, mam na myśli naprawdę sporo - jednego dnia skończyłam książkę, przeczytałam następną i zaczęłam trzecią, co dało łącznie około 600 stron. Oczywiście codziennie nie mogę sobie na to pozwolić ze względu chociażby na pracę, jednak mam sporo wolnego czasu do zagospodarowania we własnym zakresie, a skoro do kuchni wchodzę sporadycznie, zostaje mi właśnie czytanie. Ach, jakie to przyjemne! Wziąć gorący prysznic, ubrać ulubione, różowe, puchate skarpetki, wejść pod kołdrę i przytulić się do małego, psiego kaloryferka. Na stoliku obok kubek z gorącą herbatą, cudnie pachnącą cytryną, jedno, może dwa czekoladowe ciasteczka, i absolutnie nic więcej do szczęścia mi nie trzeba. 



Ponieważ póki co większość moich książek ulokowana jest bezpiecznie w kartonach, wyciągam pierwsze lepsze z brzegu i zaczynam czytać. Tak też było z Dziewczyną o szklanych stopach. Już dawno miałam na nią ochotę, więc kiedy to właśnie tą okładkę zobaczyłam, uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Sam tytuł jest intrygujący, a opis na okładce zachęca jeszcze bardziej. Bo jak tu się oprzeć historii dziewczyny, która nagle, nie wiadomo dlaczego, zaczyna zamieniać się w szkło...? Najpierw, podczas biegania, odkrywa, że to nie kamyk boleśnie ranił jej stopę, ale maleńki kawałeczek szkła, który nijak nie daje się wyjąć. Powoli całe stopy stają się mleczno-białe, coraz bardziej przezroczyste. Z zadziwieniem obserwuje pulsującą pod szklaną powierzchnią czerwoną, jeszcze żywą krew. Przerażona, wraca na wyspę, gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie poznała Henry'ego, właściciela najdziwniejszego stada na świecie - miniaturowych, latających krówek. Zatrzymuje się u przyjaciela zmarłej matki, który odkrywszy jej sekret, stara się jej pomóc na swój dziwny sposób. Zakochuje się w nieśmiałym fotografie, pracowniku lokalnej kwiaciarni, który tylko raz był związany z dziewczyną i tak naprawdę nie potrafi nawiązać więzi z nikim poza owdowiałym przyjacielem i jego nad wiek rozgarniętą córeczką.

Książka ma wyjątkowy, magiczny klimat - całość jest osnuta mgłami wyspy, na której dzieje się akcja, jest bardzo tajemnicza i wciągająca. Choć nie ma tu nagłych zwrotów akcji, a wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie, autor wymieszał tyle fantastycznych zjawisk, że nie sposób się nudzić. Na okładce wyczytałam, że książka ta jest wręcz stworzona dla miłośników Murakamiego - nie wiem, nie miałam przyjemności czytać. Może ktoś z Was będzie potrafił stwierdzić, czy to prawda?

Książkę mogę jednak polecić z czystym sumieniem - wystarczy kilka stron, żeby dać się wciągnąć w niesamowity, przykryty śniegiem świat, stworzony przez Shawa.

Dziewczyna o szklanych stopach
Ali Shaw
Wydawnictwo Amber
Warszawa, 2009

czwartek, 26 kwietnia 2012

Rozważania o powrocie

Dawno mnie tu nie było...

Inaczej - dawno mnie tu nikt nie widział. Wszystko dlatego, że moje życie postanowiło spłatać mi figla. A może raczej jakaś siła wyższa wywróciła wszystko do góry nogami...? Tak czy inaczej pewne rzeczy odciągnęły moją uwagę nie tylko od bloga, ale też od gotowania i pieczenia w ogóle.
Tydzień temu jednak upiekłam sernik. Pyszny był! - wierzcie lub nie. Idealnie kremowy, cytrynowy, z lekką nutą imbiru. W foremce w kształcie serca, nieduży. Zniknął bardzo szybko. I żal mi się zrobiło, że nic po nim nie zostało. Ani zdjęcie, ani przepis, ani notka na blogu przypominająca jego cudnie aksamitny smak... I stwierdziłam, że chciałabym wrócić. Znowu dzielić się skrawkami mojego życia i skutkami kuchennego bałaganu.
Wiem, że nadal tu zaglądacie. Blog ma ciągle w okolicach stu wejść dziennie, pojawili się nowi obserwatorzy, czytam nowe komentarze. To niesamowite, że po takim czasie jeszcze pamiętacie ten adres. Dziękuję!

Jedną z konsekwencji życiowych zawirowań jest zmiana kuchni. Na inną. W której kto inny jest mistrzem ceremonii, kto inny ma poukładane noże w jedyny właściwy sposób, kto inny korzysta z niej na co dzień (a ja nie narzekam na codziennie spożywanie efektów).
Do tej pory to ja gotowałam obiady, robiłam śniadania, przygotowywałam desery i piekłam ciasta. Teraz moja bytność w kuchni zasadniczo ogranicza się do oblizywania podanych mi łyżek, wyjadania właśnie co pokrojonych składników (ale szczerze - kto oprze się cudnie pachnącemu, soczystemu ananasowi...?) i nakrywania do stołu. Czasem, w ramach poprawności politycznej, zmywam po wszystkim. Najdziwniejsze jest o, że absolutnie mi to nie przeszkadza! I zasadniczo nie brakuje mi gotowania samego w sobie. Od czasu do czasu jednak miewam ochotę na rozbicie jajka, postukanie łyżką w miskę, delikatne mieszanie rozpuszczającej się na parze czekolady. Dlatego, nie tak często jak kiedyś, ale zaczną pojawiać się nowe wpisy. Może więcej o książkach, bo wiele wieczorów spędzam teraz czytając, z psem wygodnie ułożonym i szczelnie przylegającym do moich nóg. 

Mam nadzieję, że znów znajdziecie tu coś dla siebie. Mam nadzieję, że ja odnajdę się w sferze blogowej na nowo.